niedziela, 24 listopada 2019

7. Pamiętnik pełen nut

Zbierałem się do tego tekstu długo, nie chcąc pisać o pewnych rzeczach na gorąco tylko spróbować stanąć z boku i starać się spojrzeć obiektywnie na zaistniałą sytuację. (Taką też przyjąłem zasadę na blogu, żeby starać się nie pisać w emocjach - bo z reguły nic dobrego z tego nie wynika.) Asumptem do tego tekstu były ostatnie wybory, a katalizatorem codzienne obserwacje społeczne poczynione wśród napotykanych ludzi.

Niewątpliwie jesteśmy narodem o bogatej, a niestety długimi okresami bardzo dramatycznej historii. Od początku istnienia państwa ścieraliśmy się w bitwach z największymi wrogami w ramach prowadzenia polityki zagranicznej. Nie od dziś wiadomo, że najsprawniej jednoczy wspólny wróg, a w czasach słusznie minionych mieliśmy kilku odwiecznych rywali. Żeby nie sięgać zbyt głęboko, 123 lata życia pod batem zaborcy zakończonych I wojną światową, później piękny choć niesamowicie ulotny czas międzywojnia i najbardziej brutalny konflikt, w którym najpierw naszym śmiertelnym wrogiem były Niemcy, a potem Rosjanie. Nastał w Polsce komunizm, który skutecznie podzielił naród na kolaborujących z wrogiem oraz na tych, którzy nie chodzili z władzą pod rękę. Od kilku pokoleń jesteśmy wychowani w atmosferze podziału na naszych i "onych", o których wspominanie, (kimkolwiek by oni nie byli) nie mówiąc przebywaniu wśród nich, jest karane kpiną, wyszydzaniem i niczym nieuzasadnioną pogardą. W tę czarno - białą rzeczywistość świadomie weszła polityka oraz media, gdzie naród został podzielony na dwa główne obozy. Proces społecznej polaryzacji cały czas narastał umiejętnie podsycany przez krzykaczy z ul. Wiejskiej aż do tragicznej kumulacji w 2010r. Przyniosła ona oczyszczenie debaty politycznej ze szczucia oraz podłych insynuacji. Co prawda na bardzo krótko - ale sam fakt daje dużo do myślenia - skoro tak wielki dramat potrafił uciszyć tylko na jedną chwilę - to dosyć łatwo można dojść do wniosku, że brak opamiętania w tej zajadłości do przeciwników jest wszystkim (politykom) na rękę.

W momencie, kiedy w całym kraju panowała rozpacz z powodu katastrofy, wspomniany wyżej spokój okazał się być tylko ciszą przed burzą bowiem po raz kolejny, korzystając ze schematów działających jeszcze przed wylotem do Smoleńska, zostało napędzone z podwójna siłą koło zamachowe (dosłownie i w przenośni) dzielące naród na wyznawców partii dwu i trzyliterowej. To, co najbardziej przeraża, to fakt, w jak cyniczny oraz w pełni świadomy sposób ten rozłam został wykorzystany do skłócenia rodaków, ciągle manipulowanych medialnymi wiadomościami a przede wszystkim od lat nasłuchujących słów pełnych jadu oraz nienawiści. Dziś, kiedy rozmawia się (żartowałem, nie ma dysputy, jest tylko wzajemnie obrzucanie się obelgami) o polityce - nie ważne co dana osoba ma do powiedzenia, tylko na jaką partię głosuję, a jeśli deklaruje się jako niesympatyzująca z żadną, to z miejsca trzeba ją sklasyfikować i oczywiście osądzić. Chciałbym bardzo jasno podkreślić - nie piszę tutaj z myślą o konkretnym ugrupowaniu - chodzi mi o całość zjawiska. Doszliśmy do momentu, gdzie nie ma merytorycznej dyskusji o danym programie tylko w rodzinach czy wśród obcych skaczemy sobie do gardeł dokładnie utrwalając archetyp zaprezentowany przez prominentnych działaczy, którzy w zaciszu swoich wielopokojowych willi, licząc swoje kolejne zera w banku na Kajmanach, śmieją się z nas do rozpuku. Nie urodziłem się wczoraj, zdaję sobie sprawę, że losy naszego kraju są ogromnie ważne i temat rozpala mnóstwo emocji, tylko odnoszę wrażenie, że są one ukierunkowane, żeby pokazać za każdym razem swą wątpliwą wyższość, a nie nastawione na wspólne działanie, które choć w minimalnym stopniu może cokolwiek zmienić. Obawiam się, że karmieni językiem telewizyjnych delegatów jedynej słusznej idei, ostrzeliwani na każdym kroku nienawiścią wobec "tych drugich" doprowadzimy do sytuacji, gdzie tragedie zaczną zdarzać się coraz częściej, bo przecież mieliśmy już kilka przypadków w historii, żeby zobaczyć i zrozumieć jak cienka jest granica pomiędzy wypowiedzianymi słowami, a dokonanymi czynami. 
Nie apeluję, aby przestać rozmawiać o tym, które nazwisko wrzucić do wyborczej urny czy wręcz w ogóle ignorować temat (oby nie!); chodzi mi o to, aby przestać stygmatyzować drugiego człowieka na podstawie tego czy utożsamia się z dwoma czy z trzema literami, zwłaszcza że znani dziennikarze z przeróżnych stacji zgodnie podkreślają (a to się praktycznie nie zdarza), że najbardziej zajadli i zapalczywi polityczni adwersarze tuż po zakończeniu nagrania w telewizji ściskają sobie dłoń w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku normalnie rozmawiając, a nierzadko zapraszając się na kawę. Pytanie, czy my, jako naród chcemy w tej hucpie uczestniczyć i stać się marionetkami w rękach cynicznych lalkarzy?
Na potrzeby tego tekstu zrobiłem zdjęcie, na którym umieściłem symbole polskiej polityki na przełomie ostatnich dziesięciu lat. 

Może nie jest to World Press Photo, ale barwy ładne.
Na przedzie stoi brzoza wykorzystywana zarówno z lewej jak i prawej strony, żeby rozegrać swój interes w postaci sondażowych słupków, a w tle syndrom oblężonego bunkra czyli mentalność zatytułowana: "moja racja jest najmojsza", o czym informuje doskonały, bo ponadczasowy fragment "Dnia Świra"


Nie zamierzam nikomu mówić, jak ma żyć. Staram się tylko opisać proces sukcesywnie narastający  w naszym społeczeństwie i pokazać, jakie są/mogą być tego konsekwencje. Na koniec wracamy do naszego muzycznego cyklu więc zakomunikuję kolejną kategorię:

Piosenka do prowadzenia

Dziś było sporo o kierowaniu narodem, dlatego wszystko się pięknie złożyło. Wybrałem utwór Ocean Drive Duke'a Dumonta wydany w 2015r. Ta piosenka powoli płynie z głośników opowiadając historię pewnego związku porównując go właśnie do jazdy samochodem. A gdyby ktoś z was wybierał się teraz w podróż autem, to uważajcie na siebie, bo jest bardzo gęsta mgła. Zostawiam wam wspomniane dzieło i życzę spokojnej niedzieli ! 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz