niedziela, 21 stycznia 2018

Iskry - odc. 9. Milioner.

Jeżdżenie do pracy w niedzielę to zbrodnia. Ani się wyspać, ani odpocząć. Co gorsza, nawet jeśli się uda zrobić kawę, to i tak nie ma jej kiedy wypić. A degustacja małej czarnej w biegu jest jak umawianie się na randkę z partnerką bądź partnerem, co do której/którego urody, oględnie mówiąc, nie jesteśmy przekonani. Można, tylko po co?

To był mój manifest wzburzonego (tu wstaw dowolny przymiotnik określający uczucia pokrzywdzonego za losy świata) Polaka, który.. no właśnie, zgodnie ze zwyczajem znowu narzeka, zatem zacznijmy jeszcze raz..

Jest piękny, niedzielny poranek. Wirujące płatki śniegu są tak białe, jakby sypał je sam Zygmunt Chajzer. Skrzypiący pod nogami puch odmierza kolejny nasz krok. Przed nami aura roztacza zimową opowieść, po której przewodnikiem będą słowa naszych babć i dziadków, wypowiadane przy wesoło skrzącym kominku. Zwłaszcza dziś i jutro, kiedy obchodzimy ich święto. Każdy drepcze swoją ścieżką, jedni nie mogą się doczekać pierwszych oznak wiosny, a inni oczekują na.. tramwaj. Właśnie tym środkiem komunikacji podróżowałem rano i byłem świadkiem następującej sceny. Na pewnym przystanku wsiadła kobieta z taką psinką, w sensie bardziej psem ale malutkim, zajmującym ociupinkę miejsca.. Szczerze? Weszła z WILCZUREM! Pojazd był prawie pusty. Musiała, no po prostu musiała usiąść koło mnie. Pytam się, czemu? Czy naprawdę potrzebowała mojego towarzystwa? Przecież ma czworonoga. Sorry, czworozaura. Od razu mignęły mi przed oczami filmowe sceny o podobnej tematyce, poczynając od kultowego już "Dnia świra". Uznając, że białogłowa (taka czapka) choruje na swoistego rodzaju klaustrofobię, wróciłem do własnych myśli, fakt, nie na długo. Po pobieżnej obserwacji siedzącej obok mnie kobiety, dostrzegłem, choć bardziej zgodny z prawdą byłby zwrot "poraził mnie" jej odblaskowy makijaż. Oczywiście, mam świadomość, że o gustach się nie dyskutuje, ale albo ta pani jechała przeprowadzać dzieci przez pasy albo miała zamiar wracać późno w nocy i chciała uniknąć wypadku drogowego. Tylko od razu nasuwa się pytanie: po co jej w takim razie pies? To nie był koniec atrakcji, chwilę później współpasażerka wyciągnęła książkę. Zaimponowała mnie, w mojej głowie rozległo się głośne: szacuneczek! Muszę się teraz przyznać, że jako zapalony książkopochłaniacz (z ang. bookeater - nie polecam się chwalić tym słowem wśród znajomych, chodzi mi oczywiście wyłącznie o prawa autorskie), lubię wiedzieć, co ludzie czytają więc natychmiast to sprawdziłem. Kara przyszła szybko. Tytuł lektury brzmiał następująco: "Czego nie powie Masa o polskiej mafii?". Szczerze wam powiem, nagle dziwnym trafem znalazło się miejsce na ogromną torebkę mojej towarzyszki podróży, co więcej pies przestał przeszkadzać, a nawet wydał się coraz bardziej przyjacielski. W moich myślach krążyła refleksja, że najciemniej jest zawsze pod latarnią, co nie zmienia faktu, iż wolałem ciszej oddychać, żeby (się tak spoufalę) mojej nowej koleżanki nie drażnić, a tym bardziej jej zwierzęcia. Wychodząc z tramwaju dotarło do mnie, co by było, gdyby tę historię skwitował niejaki Franz Maurer doskonale znanymi słowami: ...bo to zła kobieta była... Dlatego rozpocząłem ten tekst od zdania: jeżdżenie do pracy w niedzielę jest zbrodnią. Dzisiaj się udało, ale było blisko.. A za tydzień?

Ostatnio poruszyłem ważny temat życia czy też próby odnalezienia się w ekstremalnej sytuacji rodzinnej. Po tej Iskrze dostałem do Was sporo e-maili oraz wiadomości informujących mnie, że dobrze zrobiłem poruszając ten temat, że warto jest pisać o tak trudnych rzeczach, szczególnie, iż niestety zdarzają się one coraz częściej.. Żartuję, tak naprawdę, nic nie otrzymałem, ale po prostu potrzebowałem czymś wypełnić ten akapit.

Nie ukrywam, było to ciężkie, w związku z czym teraz będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Jak zawsze, na początek krótka opowiastka:

Wiele lat temu Scrully Blotnick przeprowadził badanie wśród 1500 osób. Badanych podzielono na dwie kategorie. Kategoria A objęła ludzi, którzy stwierdzili, że najpierw dążyliby do zdobycia pieniędzy, a dopiero potem robiliby to, co chcieli. Zaliczono do niej ponad 1245 osób. W kategorii B znalazło się 255 ludzi, które deklarowały, że w pierwszej kolejności rozwijałyby swoje zainteresowania i ufały, że pieniądze przyjdą w ślad za tym. Co się stało?
Dwadzieścia lat później w całej badanej grupie było 101 milionerów. Tylko jeden wywodził się z kategorii A. Pozostałych 100 z kategorii B, grona osób, które twierdziły, że najpierw realizowałyby swoje pasje i pozwoliłyby, aby pieniądze przyszły później.

Jak to ludzie mawiają: pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej płakać w Ferrari niż w polonezie. Inna sprawa, że same klapeczki do tej sportowej, włoskiej bestii kosztują tyle, co używany ale sprawny samochód, znacznie lepiej przystosowany do polskich dróg, patrząc przez pryzmat samego zawieszenia. Swoją drogą, nadal są w Polsce trasy, gdzie najlepiej podróżowałoby się wozem Flinstonów. Ale nie na darmo w polskim języku słowo drogi oznacza zarówno odcinek do pokonania, jak i w wersji przymiotnikowej: kosztowny, cenny. Przypadek? Nie sądzę..

A tak w ogóle, wyraz milioner, owszem określa kogoś, kto posiada milion, ale nie musi to być od razu mamona. Jakiś człowiek ma np.: milion par butów czy wędek albo tyle ma skompletowanych zwycięstw wszelakiego rodzaju. A przede wszystkim liczba ta może wyrażać ilość znajomych na portalu społecznościowym. Dlatego, żeby nie tracić kolejnych, wirtualnych koleżanek i kolegów kończę wpis niezwykle oryginalnym pytaniem brazylijskiego wieszcza:

Paulo Coelho docieka - na czym się koncentrujesz: na pieniądzach czy na pasji?

środa, 10 stycznia 2018

Iskry - odc. 8. System przekonań.

Podczas wypadów kolonijnych oraz ferii zimowych wychowawcy, a także kierownik, jak łatwo się można domyślić, mają mnóstwo pracy. Nie jest to bezpośrednio zależne od uczestników (nawet, gdyby byli samymi aniołami), fakty są takie, iż większość zajęć powinna być odpowiednio przygotowana. Oczywiście, pewne rzeczy można zorganizować wcześniej, ale nie wszystko da się przewidzieć i dlatego część z nich jest tworzona na bieżąco, co po każdym kolejnym, wypełnionym różnego rodzaju atrakcjami dniu, znacząco wpływa na zmęczenie całej opiekuńczo - wychowawczej kadry. Gdy do tego dochodzą nerwy związane ze swoją grupą, posiadającą własne zdanie, z którym sama się nie zgadza, (wybierasz ją, tak jak rodzinę, czyli w ciemno) odnosi się wrażenie, że każda chwila ciszy czy względnego spokoju jest błogosławieństwem. Jednak swoje obowiązki trzeba wypełniać, w związku z czym podczas jednego z wyjazdów przyjęła się następująca zasada. Kiedy robiło się coraz później, a pewne aktywności nadal nie były jeszcze ogarnięte, jeden z opiekunów bądź opiekunek (z reguły odpowiedzialny za te zajęcia, które mają się za chwilę wydarzyć) wypowiadał(a) takie zdanie:
 
"Trzeba jeszcze wyciąć drzewa i przygotować materiały dla grup."

lub

"Trzeba ogarnąć salę na pogodny wieczorek." (są to wszelkie atrakcje po kolacji)

albo

"Należy posprzątać kartki i zebrać grupy na obiad."

To był komunikat z jednej strony uspokajający wszelkie wyrzuty sumienia osoby wypowiadającej, a z drugiej siał ferment pośród słuchających - tych, którzy nie zdążyli poinformować o tym wcześniej. Całe zamieszanie trwało maksymalnie około 30 sekund, a później każdy wracał do swoich zadań. A praca czekała. To było świetne rozwiązanie sytuacji, miało tylko jeden mały minus - nie sprawdzało się. Na podobnej zasadzie funkcjonowałem przez ostatnie dwa miesiące. Ciągle z tyłu głowy nie dawała mi spokoju myśl: "Trzeba napisać kolejny tekst na bloga.." Po tym delikatnym wstępie przyszedł czas na kolejną opowieść:

Był zgorzkniały i okrutny, był alkoholikiem i narkomanem, który kilka razy omal się nie zabił. Dzisiaj odsiaduje dożywocie za zamordowanie w sklepie monopolowym kasjera, który "wszedł mu w paradę". Ma dwóch synów, między którymi jest zaledwie jedenaście miesięcy różnicy. Jeden z nich "wyrósł na drugiego tatę": był narkomanem, który żył z kradzieży i rabunków, dopóki nie trafił do więzienia za usiłowanie morderstwa. Jednak jego brat jest zupełnie inny. Wychowuje troje dzieci, czerpie olbrzymią radość z małżeństwa i wydaje się być naprawdę szczęśliwy. Praca szefa regionu w jednym z największych koncernów w kraju jest dla niego zarówno wielkim wyzwaniem, jak i olbrzymią satysfakcją. Jest zdrowy, silny i nie ma problemów z narkotykami ani z alkoholem. Jak tych dwóch chłopców mogło pójść tak różnymi drogami, choć wychowali się przecież w tym samym środowisku? Obydwu zadano to samo pytanie: "Dlaczego twoje życie potoczyło się w taki właśnie sposób?" Każdy z nich, choć niezależnie od drugiego, udzielił o dziwo tej samej odpowiedzi:
"A czymże innym mógłbym się stać, skoro wychowywał mnie taki, a nie inny ojciec?"

Domyślam się, że nie jest to najlżejszy temat, niemniej chciałbym mu się przyjrzeć. Zanim rozpocznę, dodam od razu, iż nie chcę tego rozpatrywać pod kątem ojcostwa, tylko spojrzeć bardziej ogólnie, z perspektywy rodzica. Co gorsza, chciałbym zahaczyć o ogólnie rozumianą psychologię, a to mniej więcej tak, jakby Karol Strasburger zabrał się za stand-up, a Andrzej Gołota wypowiadał się jako znawca polskiej poezji. Po pierwsze, fakty są brutalne. Mamy problem z definicją terminu rodzina, do tego z roku na rok zmniejsza się liczba zawieranych małżeństw, a konsekwentnie wzrasta ilość rozwodów; z obserwacji i rozmów wynika, iż większość przyjmujących sakrament jest do tego kompletnie nieprzygotowana. Na to wszystko nakłada się absolutny brak odpowiedzialności, a także przemożna chęć promowania luźnego podejścia do budowania związków i w dalszej kolejności propagowania bezstresowego wychowania. Chciałbym podkreślić, że to nie są żale, tylko opis rzeczywistości. Idąc dalej, kiedyś każde pokolenie mogło się oprzeć na swoich przodkach, dziś dzieci rzadko kiedy mają z kogo brać przykład. Nie będę daleki od prawdy, niestety, jeśli napiszę, że będzie jeszcze gorzej.

Wracam do tej ekstremalnej historii. Dzieci są niezwykle plastyczne i chłoną jak gąbka. Fascynującym jest przyglądać się dzieciom przyjaciół, które wykazując się talentem aktorskim naśladują swoich rodziców w sposobie poruszania czy mówienia. W zależności od tego, jaki przykład dajemy, tak często zapraszamy gości. Wiadomo, żeby wstydu nie było. Przeważnie, w zdrowym modelu rodziny rodzeństwo wychowuje się razem, a zatem funkcjonuje w tym samym środowisku. Pytanie, jakie zadaje tekst jest jasne: jak to się dzieje, że jeden wdaje się w ojca, a drugi wybiera kompletnie inną drogę? Kluczem bądź ostatnią deską ratunku wydaje się być matka - jedyna osoba, która, jak można orzec z dużą dozą prawdopodobieństwa, była przy Twoich narodzinach. Rodzicielka, relacje pomiędzy nią, a synami, a przede wszystkim więź między braćmi jest bardzo ważna. Z jednej strony nie można bagatelizować dramatu dziecka wchodzącego w buty ojca mordercy, a z drugiej ile trzeba hartu ducha i silnego charakteru, żeby oddzielić się od mrocznego świata i ułożyć sobie życie na co najmniej dostatnim poziomie, z legalnie zarobionych pieniędzy.

Osobiście uważam, że w sytuacji, kiedy w domu jeden z rodziców zachowuje się w  sposób niegodny naśladowania - niezwykle łatwo jest pójść w jego ślady. Co więcej, bardzo rzadko wynika to z faktycznej chęci niszczenia swojej przyszłości, przecież dziecko jest świadome zagrożeń wypływających z wyboru takiego postępowania, obserwując to cały czas w domu, a mimo to brnie w schematy rujnujące swoje marzenia. Wydaję mi się, że najbardziej niebezpieczną drogą jest ta, gdy młody człowiek codziennie myśli o tym, żeby się odciąć od toksycznego rodzica, ale nie wykonuje żadnych konkretnych działań. Przerażająca jest ta stagnacja, gdyż nieuchronnie prowadzi ona do powtórzenia błędów swojego prawnego opiekuna. Pomoc psychologa, wsparcie przyjaciół jest istotne, ale tylko codzienna ciężka praca nad sobą jest gwarantem zmierzania w kierunku sukcesu. Brak drogi na skróty powoduje, że tak małej ilości ludzi się udaje, gdyż jesteśmy upośledzonym społeczeństwem i skutecznie próbujemy omijać codzienną, żmudną harówkę, a preferujemy sukces bez wysiłku, ale o tym już pisałem.

Celowo nie użyłem słowa patologiczny, ponieważ strasznie drażni mnie dewaluacja tego słowa oraz ciągłe nadużywanie go, absolutnie niezgodne z jego semantyką. Wyjątkowo smucą fakty, że podobnych, może nie aż tak drastycznych, sytuacji dzieje się w polskich familiach coraz więcej, ale z drugiej strony miałem to szczęście w życiu, że spotkałem paru ludzi, którzy delikatnie mówiąc, nie mieli łatwych początków, a wyszli na ludzi, nie tylko radzących sobie życiowo, ale też nie bojących się podać ręki potrzebującym pomocy. 

Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest wyjść na prostą, gdy zakręty życiowe zdarzają się częściej niż źle zaparkowany samochód blokujący przejazd tramwajowy na ul. Długiej, a do tego jest jeszcze mnóstwo innych czynników rzucających kłody pod nogi, ale skoro jest grono ludzi dających sobie radę, to warto o tym wspominać. Co jakiś czas. By nie tracić nadziei.

Na koniec, chciałbym przypomnieć o czymś strasznie ważnym. Bardzo często nam to ucieka, zwłaszcza, gdy jesteśmy przygnieceni kolejnymi zmartwieniami i trudno nam zobaczyć światełko w tunelu. Zgodnie z zasadami tej serii, oddam głos człowiekowi z inicjałami jak komputer:

"Nasze życie kształtują nie wydarzenia, ale nasze własne przekonania na temat znaczenia tych wydarzeń."

Wszystkim tym, którzy dotrwali do tego momentu, szczerze gratuluję i zapraszam ponownie!