sobota, 27 października 2018

Rurka z Krem(l)em - VII

Niedawno wpadła mi w ręce książka Jerzego Stuhra, zatytułowana "Tak sobie myślę". Jest to dziennik z czasu, kiedy aktor walczył z rakiem przełyku. Nie było to moje pierwsze literackie spotkanie z krakowskim artystą, dlatego jestem przyzwyczajony do jego sposobu pisania. Nie odbieram mu błyskotliwości, poczucia humoru oraz przenikliwego spojrzenia na otaczającą rzeczywistość, aczkolwiek cały tekst jest tak strasznie nasiąknięty megalomanią, że musiałem bardzo mocno przymknąć (to chyba zbyt delikatne określenie) oko, żeby przedzierać się przez kolejne rozdziały. Cokolwiek o p. Jerzym nie powiedzieć, jest on wspaniałym aktorem i cieszę się, że miałem okazję zobaczyć go na scenie. Polecam ten dziennik, gdyż był on pisany z perspektywy doświadczonego człowieka, przygotowanego na każdy życiowy scenariusz. Jest tam jedna rzecz, która mnie absolutnie urzekła. Otóż ojciec Macieja podkreśla, że aktualnie coraz rzadziej używa się określenia, iż "czegoś (zrobić) nie wypada". Tak patrząc przez pryzmat mediów i społeczności, w której funkcjonujemy, to muszę przyznać, że jest to całkiem trafna diagnoza. W kontekście tych słów, aktor przyznaje, że kiedy odwiedzał go elegancko ubrany lekarz podczas szpitalnego obchodu, źle by się czuł będąc w piżamie, zatem zawsze przywdziewał coś bardziej dystyngowanego. Szkoda, że przedstawiciele tej klasy wymierają tak szybko, świat bez nich stanie stanie się niczym marynarka bez poszetki - niby wszystko pięknie, ładnie ale czegoś brakuje. A panu Jerzemu oczywiście dużo zdrowia życzę!

A na Mundialu Portugalia po wielkich męczarniach pokonała Maroko 1-0, Urugwaj wygrał z Arabią Saudyjską również 1-0 tak samo jak Hiszpania z Iranem. Po raz kolejny okazało się, że na Mistrzostwach Świata nie ma słabych drużyn (poza jedną, ale wyjątek potwierdza regułę). Smutne, nawet bardzo.

Niedawno próbowano mnie wciągnąć w dyskusję o polskiej polityce. Klasyczne trio na początek: Na kogo głosowałem, z którą opcją sympatyzuję i dlaczego nie mam racji. Przykład rozmowy, która odbywa się w każdym domu od Tatr po Bałtyk w świątecznych dniach. Abstrahując jak ta scena potoczyła się dalej, to chciałem spojrzeć na to z troszkę innej strony. Przez moment odłożyłem na bok swoje cyniczne spojrzenie i oddałem się swojej idealistycznej wizji. Wyobraziłem sobie, co by się działo, gdybyśmy zamiast o polityce, rozmawiali z taką samą energią, równie nieuporządkowanymi emocjami, czy wręcz zaciekłością o dobru, a konkretniej o działaniu, które nikomu nie zaszkodzi, a przyniesie pożytek. Nie wchodząc nawet w praktyczność tego pomysłu - (o ile by się nam żyło łatwiej!), to odnoszę wrażenie, że większość ludzi najzwyczajniej w świecie po prostu odetchnęła z ulgą. Mówi się, że potrzeba matką wynalazków (zawsze jak byłem dzieckiem, zastanawiałem się, dlaczego jak dorośli idą na dłużej do toalety, to mówią,: Idę teraz pomyśleć - zrozumiałem to później..) ale my Polacy, naprawdę nie mamy się czego wstydzić jeśli o konstruowanie wszelkiego rodzaju patentów. Warto tu wspomnieć o świetlówce, projektorze filmowym, wycieraczkach samochodowych czy kamizelce kuloodpornej. W żaden sposób nie chcę deprecjonować dyskusji o obecnym rządzie i kierunku, w którym podążamy, aczkolwiek lubimy najwięcej czasu spędzać na dywagowaniu o rzeczach, na które mamy najmniejszy wpływ. A tam, gdzie wszystko leży w naszych rękach to przecież jutro też jest dzień.. W sumie dzisiaj od rana mierzę się wzrokiem z odkurzaczem no i cham ani nie drgnął..

Muszę przyznać, że jeśli chodzi o Targi Książki w Krakowie - mam całkowicie ambiwalentne odczucia i chyba nigdy w życiu nie użyłem trafniej tego przymiotnika. Z jednej strony tak bardzo się cieszę, że jest tylu ludzi, którzy kochają czytać i dbają o stały dostęp do wszelakiej literatury, a z drugiej w hali, gdzie odbywa się to wydarzenie, jest tak straszny ścisk, chaos i zamieszanie, że trudno mi się wyzbierać, żeby tam dotrzeć*. Niemniej sama inicjatywa jest rewelacyjna i niech ta impreza będzie trwała jak najdłużej!



*To się chyba nazywa coś za coś - jedno wynika z drugiego. Nieważne, niech żyją Targi Książki!

czwartek, 25 października 2018

Rurka z Krem(l)em - VI

Minęło już ponad cztery miesiące, a ja dalej pamiętam emocje towarzyszące temu wydarzeniu. To był wtorek, 19 czerwca. Trzeba było szybciej urwać się z pracy, żeby zdążyć, ale na szczęście większość szefów była wyrozumiała. Musiała być. Przecież wszyscy od rana o tym wspominali, media jak zwykle zasypywały nas wszelkimi (nie)potrzebnymi informacjami łącznie z tą, co zawodnicy zjedli na śniadanie i co będą robić sekunda po sekundzie do pierwszego gwizdka rozpoczynającego spotkanie.

To było coś więcej niż tylko jeden mecz. Po bardzo udanych Mistrzostwach Europy we Francji, gdzie dotarliśmy do ćwierćfinału przegrywając z późniejszym triumfatorem tej imprezy, wydawało się, że jeśli nie dziś, nie teraz, to kiedy udowodnić, że potrafimy być groźni na mundialu i nie przyjechaliśmy tylko na wycieczkę. Skoro szef Nawałka sprawnie dyrygował drużyną, wyciągając ją z ciemności rankingu (nie mam tu na myśli afrykańskich reprezentacji znajdujących się nad nami), to dlaczego miałoby się nie udać? Skoro mamy kręgosłup drużyny złożony ze światowej gwiazdy i kilku piłkarzy na poziomie europejskiego topu, a reszta jest sensownie wpleciona w drużynę, która już niejedno przeszła? To miały być Mistrzostwa Świata dla kibiców urodzonych w okolicy 1989 roku, za małych, żeby pamiętać igrzyska w Barcelonie, a zbyt głęboko przeżywających kolejne porażki i spektakularne kompromitacje aż do ery Nawałki. Flagi zostały porozwieszane na balkonach, w oknach, samochody mieniły się biało - czerwonymi barwami, a na polanie czekał żubr. Dobra, stado żubrów. Całe pokolenia zasiadły przed telewizory i ściskając kciuki za naszych orłów czekały na rozwój wypadków.

Po parunastu minutach trzymane kciuki zmieniły się w zaciśnięte z wściekłości pięści, które w przerwie opadły w akcie bezsilności i totalnej deziluzji. O ile jeszcze ta pierwsza bramka, to błąd, który mógł się przydarzyć każdemu, nawet Brazylijczykowi z polskim paszportem, to ten drugi cios - ach, szkoda gadać czy pisać.. Senegal był do ogrania i ta świadomość jest chyba w tym wszystkim najgorsza.. W drugim meczu Japonia pokonała Kolumbię 2-1, a później Rosja rozprawiła się z Egiptem 3-1.

A jeśli już wspomniałem o państwie faraonów, to w starożytnym Egipcie koty uważano za boskie zwierzęta. Jeśli w jakimś domu zdarzyło się kocurowi zdechnąć, rodzina na znak żałoby goliła sobie brwi długo żyjąc w rozpaczy. Tak zacząłem się zastanawiać, czemu akurat brew? Bardziej zrozumiałe byłoby oko, ucho, nos, język, ręka czy noga jako utrata jednego ze zmysłów. Być może to byli prekursorzy nowoczesnego makijażu, polegającego na goleniu brwi i późniejszym dorysowaniu ich kredką. Inna sprawa, że kobiety ozdabiające swoją twarz w ten sposób, są wiecznie zdziwione, tak jakby im czegoś wiecznie brakowało. Może brwi..

Tu miał być akapit o tym, jak to dziś strasznie wiało. Po co się odchudzać, jak Cię wiatr może zdmuchnąć, a waga zawsze przebaczy. A jeśli pokaże za dużo - wiadomo, że zepsuta. Ale uznałem, że pisanie o pogodzie świadczy o tym, że już jest późno i trzeba się położyć do łóżka, co niniejszym czynię.

wtorek, 23 października 2018

Rurka z Krem(l)em - V

Mundial dawno się już zakończył, ale prawdę powiedziawszy bardzo nie lubię niedokończonych spraw, zatem seria będzie trwała dalej, ale treść będzie już troszkę inna. W ostatnim czasie nasi wspaniali siatkarze dokonali rzeczy absolutnie niebywałej i obronili tytuł Mistrza Świata. Z całego serca chciałem im pogratulować, bo napisać, że się tego nie spodziewałem, to nic nie napisać. Mało tego, właściwie w gronie ekspertów trudno wskazać głosy, które od początku przeczuwały tak fantastyczny finał. Jednak Polska rządzi się swoimi prawami i nie obyło się bez irracjonalnych refleksji, właściwie tuż po zakończeniu celebrowania tego wielkiego sukcesu. Otóż znalazła się całkiem spora grupa ludzi (w większości tych znanych, ale raczej mało lubianych), którzy odnosili tę wygraną do poziomu sportowego prezentowanego przez piłkarzy, a szczególnie wysokości ich pensji, próbując za wszelką cenę poniżyć wszystkich grających mniej lub bardziej poważnie. Nie potrafię tego zrozumieć. Po pierwsze, nie kopie się leżącego... Po drugie, co ma piernik do wiatraka, a po trzecie, to nie ich wina, że ktoś chce im takie sumy zapłacić. (Spokojnie, przyjdzie jeszcze czas rozliczeń w tej serii - w końcu trzeba spojrzeć prawdzie w oczy).

W niedzielę odbyły się wybory, o których w mediach mówiło się bardzo dużo. Całe osiedla zostały przyozdobione wyborczymi plakatami z mniej lub bardziej żenującymi hasłami kandydujących radnych. Wydawało się, że społeczna frustracja obecną sytuacją spowoduje niebywały ruch w lokalach wyborczych (akurat ja musiałem czekać w kolejce, aby zagłosować), a tu się okazuje się poszło ciut więcej niż połowa. Z każdego medium można było usłyszeć apel - marzenie każdego zakładu pogrzebowego - "wszyscy do urn!" - rzeczywistość znowu okazała się inna. Swoją drogą, coraz bardziej fascynuje mnie rozmiar kart, na której należy pozostawić krzyżyk. Myślę, że z powodzeniem zmieściłbym z drugiej strony mapę Krakowa oraz wszystkie zabytki, jakie warto odwiedzić. Niestety, czeka nas druga tura: Ona czy On? Drzewa płaczą, drukarki się przegrzewają, a my możemy wybrać źle lub jeszcze gorzej. Jednak nie ma się co martwić, za parę dni zmiana czasu, to przynajmniej godzinę dłużej pośpimy!

Z kronikarskiego obowiązku przypomnę, że Szwecja pokonała w swojej grupie Koreę Południową 1-0, Belgia rozgromiła Panamę 3-0, a Anglia pokonała Tunezję 2-1. O tym ostatnim kraju sprzedam pewną ciekawostkę. Czy wiecie, że w Tunezji dzień kobiet, który wypada 13 sierpnia, jest świętem narodowym, które obchodzi się niezwykle uroczyście? Mimo, że jest to kraj arabski, nie idzie się wtedy do pracy, a wszystkie damy są szczególnie traktowane. Zatem drogie Panie, wiecie już, kiedy planować wakacje w tym afrykańskim kraju.

Jakiś czas temu okazało się, że jestem dosyć słodkim człowiekiem (medycznie, he he) w związku z czym zacząłem powoli ograniczać cukier. Faktem jest, że nie jest droga pozbawiona kolców, aczkolwiek z biegiem czasu jak ponownie spróbowałem napój gazowany firmy Sprite, to miałem wrażenie wlewania w siebie czegoś obrzydliwego. A propos, mam taki życiowy suchar na koniec:
- Wiecie, czym różni się w sklepie zdrowa żywność od tej pozostałej?
- Ceną.

niedziela, 24 czerwca 2018

Rurka z Krem(l)em - IV

Dzisiaj rozpocznę od tego, że napiszę coś o poziomie, bo o pionie wiem już wszystko. Po prostu codziennie jeżdżę windą, a jak ten dźwig kursuje, bardzo bystrze zawiadomił nas Adaś Miauczyński, odtwarzany przez Cezarego Pazurę w jednej ze scen "Nic śmiesznego" - to jest ten rodzaj filmu, kiedy człowiek śmieje się przez łzy, ale warty jest obejrzenia. Wracając do głównego wątku, czasem zastanawiam się gdzie leży (jeśli w ogóle jest) granica intelektualnego zubożenia polskiego dziennikarstwa. Myślę tutaj o sytuacji, w której zostałem uświadomiony przez jeden z portali, iż Arkadiusz Milik poślizgnął się w delfinarium i złapał za nadgarstek ale na szczęście nic mu się nie stało. Gdyby to było umieszczone gdzieś w rogu strony albo przynajmniej w rubryce sportowej lub, nie wiem, terapii zajęciowej ze zwierzętami, byłoby mi to łatwiej przyjąć. Jednak ten gigantycznej wartości news pojawił się w centralnym miejscu witryny, napisany czerwonymi literami, co najmniej jakby to była ogromna katastrofa (tu wolę nic nie dopisywać, żeby nie było, że to aluzja do sami wiecie czego). Patrząc w przyszłość, może faktycznie coś tam z tymi delfinami było nie tak, albo w trakcie tego pokazu wyłoniły się rosyjskie bądź senegalskie syreny i zahipnotyzowały naszych zawodników na tyle skutecznie, że obudzili się dopiero parę dni później, oby przed Kolumbią.. W każdym razie wiadomym jest, że gdyby ludzie nie chcieli tego czytać, to pewnie by o tak istotnych wiadomościach nie wspominano, ale czy naprawdę zawsze musimy konsekwentnie równać do dołu niczym lawina? Do naszej kadry wrócę w odpowiednim czasie.

Są takie dni w naszym życiu, że aż chce się oddychać pełną piersią, czujemy się tacy szczęśliwi, a płynący czas przestaje być naszym wrogiem, smagającym nas biczem po lędźwiach. Do tak wspaniale zapowiadającego się krajobrazu należy dodać specjalny dodatek, np.: masaż relaksujący lub wyczekiwane zakupy czy wizytę w salonie samochodowym. Właśnie takim dopełnieniem był przepiękny, rozstrzygający o przebiegu spotkania gol Kolarova w rywalizacja pomiędzy Serbią i Kostaryką. 

Ta nasza polska idylla trwa dalej, bo.. Niemcy przegrywają z Meksykiem! Mistrzowie świata nie poradzili sobie z piłkarzami z Guadalajary, załatwiła ich fantastyczna kontra, której zwieńczeniem było uderzenie Lozano, myślę, że jego DNA pochodzi pewnie z Jamajki ponieważ z wyjątkowym luzem skończył tę akcję, zwłaszcza, że było to pole karne naszych zachodnich sąsiadów a nie amatorska liga. Jak łatwo się można domyślić, to uruchomiło trzęsienie ziemi w europejskim zespole, czego dowodem była próba totalnej dominacji Meksykanów. Jednak potomkowie Azteków wyszli z tej konfrontacji zwycięsko jeszcze raz udowadniając, jak piłka nożna potrafi być nieprzewidywalna. 

O tej ostatniej prawdzie przekonali się Brazylijczycy, którzy zaledwie zremisowali ze Szwajcarami. Mało kto się spodziewał takiego rozwiązania, ale każdy, kto poświęcił 90 minut swojego życia, to nie żałował, bo bramki były niezwykłej urody. Zarówno mierzone, kapitalne uderzenie Coutinho, jak i główka po rzucie rożnym Zubera zapewniały wyjątkowe wrażenia estetyczne. W ogóle to dośrodkowanie Shaqiriego było tak idealnie wypieszczone, że Xherdan mógłby zostać świetną krawcową; szyje idealnie na miarę. 

P.S. Tak mi się przypomniało - bo dużo deszczu jest wokół nas i trzeba coś z tym zrobić:
- Wiecie jak się nazywa mały krawiec?
- Krawczyk.

sobota, 23 czerwca 2018

Rurka z Krem(l)em - III


Zawsze się zastanawiałem, jak to jest brać udział w wyścigu, w którym jesteś tym zwierzęciem z pancerzem, czyli mkniesz.. no nie za szybko. Teraz nie muszę tego rozważać, po prostu sam znalazłem się w takiej sytuacji, kiedy cykl mnie wyprzedził. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie, nie jest to wyznanie o podłożu hormonalnym, tylko ta seria jest dla mnie jak polskie koleje, zawsze się spóźnia. Są tacy, którzy twierdzą, że skrót PKP rozwija się w sposób następujący: "Przyjedź, k***a przyjedź!"

Zatem dojechałem na stację lokomotywą relacji Francja - Australia! Największy dramat przeżyłem w Warsie, (w tym wypadku to bardziej Star-warsie), z jednej strony rechoczą żaby, a z drugiej w lekkim letargu siedzi koala, wciągający, tfu wróć!, jedzący eukaliptusa - towarzystwo równie doborowe, jak obrońca, który tak skutecznie chciał zatrzymać francuskiego napastnika Griezmanna, że aż dopuścił się przekroczenia przepisów, co poskutkowało podyktowaniem "jedenastki". Jednak z przeciągu całego spotkania to Australia była zespołem bardziej nieustępliwym, konsekwentnie realizującym swoje cele, czego uwieńczeniem był błyskawicznie wywalczony po stracie gola rzut karny zamieniony na bramkę. Jeden z francuskich defensorów wyciągnął rękę tak wysoko, jakby co najmniej był zawiadowcą i trzeba było zacząć walkę o wygraną od początku. Zwycięstwo zapewnił ojczyźnie Coco Chanel Paul Pogba strzałem tak jakby od niechcenia. 

Mimo wszystko zapachniało niespodzianką. Co się jednak odwlecze.. W kolejnym spotkaniu Argentyna mierzyła się z Islandią - objawieniem Euro 2016. Wszystkie oczy skierowane były na jednego z najlepszych piłkarzy globu, niejakiego Lionela - Maszynistę, przeprowadzającego reprezentację Albicelestes przez kolejne stacje. Niestety dla fanów byłego zespołu Diego Maradony, już na pierwszym przystanku źle przełożono zwrotnicę i pociąg zjechał na boczny tor. Mocno o to postarali się Islandczycy, choć faktem jest, że ich rywale są kompletnie bez formy, a gwoździem do trumny był przestrzelony rzut karny największego gwiazdora. Drużyna pochodząca z Ameryki Południowej bardzo skomplikowała sobie sytuację, zwłaszcza że trudne mecze dopiero nadejdą.

Wyjątkowość tej soboty polegała też na tym, iż były rozgrywane cztery batalie a nie trzy, jak zazwyczaj. Następną miał być pojedynek Peru z Danią. I powiem szczerze, troszkę się działo. Tym, co połączyło następujące po sobie bitwy, była przestrzelona "jedenastka". Pechowcem okazał się Peruwiańczyk, podobno po tej sytuacji w Limie najczęstszy okrzyk, jaki padał w każdym domu z telewizorem to "Cueva mać". W końcu Dania, pomimo niezwykle walecznej postawy Latynosów, wyprowadziła zabójczą kontrę, a Poulsen postawił kropkę nad i. Jednak muszę przyznać, że przyjemnie patrzy się na reprezentację trenera Nardiego.

I wreszcie ostatni już pojedynek Chorwacji z Nigerią. Afrykańczycy zawsze są wyjątkowo niewygodnym przeciwnikiem, ale pierwszą obserwacją, jaka się sama nasuwa - fantastyczną pomoc mają piłkarze z Dalmacji. Wygląda to bardzo ale to bardzo solidnie i prawdę powiedziawszy pachnie naprawdę dobrym wynikiem na turnieju w Rosji. Zwłaszcza, że zawodnicy z szachownicą na koszulkach mają dosyć trudną grupę, zatem będzie ona dla nich doskonałym przetarciem przed meczami o coraz większą stawkę.

Bardzo podoba mi się fakt, że właściwie jeszcze nie zdarzyło się spotkanie, które byłoby po prostu zwyczajnie nudne. To dobry prognostyk przed następnymi kolejkami fazy grupowej! 

poniedziałek, 18 czerwca 2018

Rurka z Krem(l)em - II


Rozpoczęliśmy nasz spektakl rosyjsko - arabską uwerturą, spotkanie właściwie odbywało się tylko do jednej bramki, chociaż faktem jest, że ilość goli wynagrodziła nam jego jednostronność. Dodatkowym smaczkiem tej efektownej inauguracji było to, że dwa trafienia zanotował Cheryshev, zawodnik, który pojawił się na boisku już w 24 minucie, zastępując kontuzjowanego rosyjskiego gwiazdora - Dzagoeva. Ale szczerze powiedziawszy, najbardziej utkwił mi w głowie obrazek, kiedy kamera pokazała loże honorową stadionu i stojącą obok siebie wielką trójkę: groźnego Władimira, prezydenta FIFA i arabskiego szejka. Wtedy zdałem sobie sprawę, że to jest idealna sytuacja, aby zdefiniować pojęcie prawdziwego dylematu. Otóż, wystarczy postawić się na miejscu Gianniego Infantino (ten łysy w środku) i zadać kluczowe pytanie: do kogo odwrócić się tyłem? Swoją drogą, słowo łączące tych trzech gentlemanów składa się z pięciu liter: zaczyna się na m, a kończy pierwszym znakiem alfabetycznym, który jednocześnie jest też drugi w tym wyrazie. Przedostatnie jest krótkie i; co więcej podpowiem, że nie jest to "mania".

Żeby dobrze wejść w kolejną batalię o punkty, nadszedł czas na suchar:
- Wiecie, jak się nazywa najbardziej wirtualne państwo świata?
- E-gipt.

W pustynnym, wysuszonym klimacie, przechodzimy do potyczki pomiędzy państwem Faraonów, a walecznym Urugwajem. Właściwie Egipcjanie byli skazani na porażkę, przynajmniej w moim odczuciu ponieważ są ogromnie zależni od swojej największej gwiazdy, Mohameda Salaha, dopiero dochodzącego do pełni sił. Jakby to wyliczył pewien ekspiłkarz, specjalista od dekorowaniu tortu odpowiednim owocem, wyżej wymieniony gracz daje swojej drużynie jakieś 71% jakości więcej. Niemniej, jak pokazuje wynik i przede wszystkim decydująca bramka strzelona dopiero w 89 minucie, że co jak co, ale heroicznej walki Egipcjanom nie można odmówić, naprawdę brakło im niewiele do całkiem korzystnego rezultatu. Nie wiem czy Wam to już kiedyś mówiłem, ale mam swoją teorię na temat powstania najbardziej znanych egipskich grobowców. Mam wrażenie, że najbardziej technologicznie rozwija się Japonia, tak w ogóle Azjatów jest najwięcej na świecie (i stąd się wzięły ich "skośne oczy" - oni jak widzą swojego rodaka, to się tak specyficznie marszczą, a że ich jest ponad miliard na ziemi, to się nie dziwcie, że im tak zostało..). Zapewne w najdawniejszych czasach było podobnie.. Siedział sobie taki mieszkaniec Kraju Kwitnącej Wiśni na pustyni i czekając na Wi-Fi zaprojektował pierwszą taką budowlę oraz wymyślił technologię, jak coś takiego postawić.. Nazywał się Pira Mida i tak się przyjęło..

Kolejną przystawką, jaką serwowała nam rosyjska impreza było, rzekłbym mocno orientalne, starcie Maroka z Iranem. W normalnych warunkach pewnie człowiek by odpuścił, ale w tej sytuacji, akurat po powrocie z pracy, to niczym żołnierz na warcie, pilot w dłoń (jaki żołnierz, taki karabin) i do boju.. no właśnie kto? Myślę, że gdyby ktoś w telewizyjnym debiucie otrzymał takie spotkanie do komentowania, to mocno bym się zastanowił, czy jego szef nie ma już kogoś na jego miejsce. Pomimo dużej egzotyki, to mecz mógł się podobać, żywiołowe kontrataki z obydwóch stron potwierdziły starą piłkarską prawdę, że nie ma już słabych drużyn. O końcowym rezultacie przesądziła samobójcza bramka strzelona już w doliczonym czasie gry. To mi się kojarzy ze studiami, jak była tzw. praca grupowa. Dwie osoby harowały, a pozostała czwórka po prostu przychodziła na zajęcia, a finalnie wszyscy dostawali bardzo dobre oceny. I tym sposobem Iran zainkasował trzy punkty.

Natomiast wieczorna rywalizacja dwóch piłkarskich potęg, naszpikowanych gwiazdami światowego formatu była niezwykłą ucztą dla oka. Dziennikarze zgodnie podkreślają, że to było takie prawdziwe rozpoczęcie wielkiego turnieju, z przytupem, z polotem i ogromnymi emocjami. Warto dodać, że jeden i drugi miał swoje problemy. Wielka afera w reprezentacji Hiszpanii spowodowana nieeleganckim zachowaniem trenera wobec prezesa federacji na pewno miała wpływ na morale drużyny, mimo że przejął ją asystent byłego już selekcjonera, niegdyś znakomity obrońca. Z kolei w Portugalii wyrok w "podatkowej" sprawie otrzymał Cristiano Ronaldo, skończyło się na dwóch latach więzienia w zawieszeniu i 28 mln € grzywny. Inna sprawa, że skoro gość dostaje taką karę, to ile on musi zarabiać.. Na boisku kompletnie nie było tego widać, zawodnik Realu rozegrał fantastyczne spotkanie, prowadząc swój zespół do sprawiedliwego remisu i po raz kolejny udowadniając, że jest piłkarzem z innej planety. Wysoko zawiesił poprzeczkę naszemu gladiatorowi z "dziewiątką" na plecach..

sobota, 16 czerwca 2018

Rurka z Krem(l)em - I

Na dalekim Wschodzie zapaliła się gwiazda,
w sercu nadzieja zaczyna ogrzewać każdy kąt.
Przecież nasi chłopcy pojechali walczyć na front,
Oby Orły szybko nie wróciły do gniazda.



Chciałem zacząć z przytupem, wznieść się na wyżyny swojej pisarskiej fantazji oraz polotu ale.. po raz kolejny okazało się, że jedyne, co mnie łączy z Adamem Mickiewiczem to.. Soplica. Niemniej, jak mawiają znawcy, reklama - dźwignią handlu, zatem kto tylko ma wolną chwilę lub po prostu potrzebuje coś zrobić, a śpieszyć się nie musi, jest zaproszony do kolejnego cyklu dotykającego historii związanych z największym piłkarskim świętem. Stali bywalcy pewnie kojarzą moje bazgroły z wcześniejszych imprez, zatem nadszedł czas, żeby dojść do meritum. I stanąć obok.

W salonie roztaczał się półmrok. W dogasającym kominku kruczoczarne węgielki wyglądały wyjątkowo samotnie. Podobnie czuł się Abdul, którego jedynym zajęciem, zajmującym całą jego uwagę, było powolne wypalanie tytoniu ze swojej mahoniowej fajki. Rysowanie kółeczek w powietrzu już nie sprawiało mu przyjemności, ponieważ za bardzo przypominało mu o tym, jak bardzo pusty jest w środku. Czuł ogromną potrzebę nawiązania relacji, żeby wreszcie coś w jego życiu zaczęło się dziać. Los czasem reaguje błyskawicznie na skryte marzenia, w związku z czym w pomieszczeniu zadudnił odgłos pukania do drzwi. Muzułmanin nieśpiesznie ruszył, aby sprawdzić, kogo w jego skromne progi przywiał wiatr. Ledwo uchylił klamkę, do zadymionego pokoju z impetem wtarabanił się Dmitrij - żywiołowy Rosjanin, szukający schronienia w deszczową noc. Zdziwiony Abdul dosyć szybko zaakceptował nową sytuację, aczkolwiek mało mu się ona podobała. Zwłaszcza, gdy nowo poznany gość ubrudził mu błotem modlitewny dywanik. Abdulowi z oczu zaczęły lecieć iskry, (jakby to ujęła wybitna polska lingwistka - Renata Beger - "kurwiki"), a pod hebanową brodą mięśnie napięte były niczym plandeka na żuku. Słowem, zanosiło się na wybuchowy wieczór. Dmitrij znał wiele słów potrafiących zbliżać do siebie ludzi, ale "takt" oraz "subtelność" były dla niego jak zapasowe koło w samochodzie. Wiedział, że jest, ale nigdy nie używał. Rubaszny obywatel Wschodu po kolei zaczął opróżniać trunki, jakie Arab zdążył w ciągu życia nagromadzić. Abdul zapadł na dolegliwość Kamila Glika - też mu było smutno z powodu barku.. Po skończeniu piątej butelki Dmitrij zasnął między kanapą a stołem z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Naszemu gospodarzowi pozostało jedynie posprzątać pozostawiony bałagan. 

Mniej więcej tak wyglądał mecz otwarcia. Arabia Saudyjska po prostu w nim nie istniała i z perspektywy czasu trudno będzie znaleźć na Mundialu słabszą drużynę. W sumie, paradoksalne jest to, że właśnie Muzułmanom zafundowano na początku bombowy wieczór..

P.S. Zanim odbyło się losowanie grup na ten mundial, po sieci krążył mem, na którym przedstawiony był Władimir Putin, który na godzinę przed ceremonią miał wypowiedzieć takie zdanie: "Marzy mi się grupa z Arabią Saudyjską, Egiptem i Urugwajem." :) 

niedziela, 21 stycznia 2018

Iskry - odc. 9. Milioner.

Jeżdżenie do pracy w niedzielę to zbrodnia. Ani się wyspać, ani odpocząć. Co gorsza, nawet jeśli się uda zrobić kawę, to i tak nie ma jej kiedy wypić. A degustacja małej czarnej w biegu jest jak umawianie się na randkę z partnerką bądź partnerem, co do której/którego urody, oględnie mówiąc, nie jesteśmy przekonani. Można, tylko po co?

To był mój manifest wzburzonego (tu wstaw dowolny przymiotnik określający uczucia pokrzywdzonego za losy świata) Polaka, który.. no właśnie, zgodnie ze zwyczajem znowu narzeka, zatem zacznijmy jeszcze raz..

Jest piękny, niedzielny poranek. Wirujące płatki śniegu są tak białe, jakby sypał je sam Zygmunt Chajzer. Skrzypiący pod nogami puch odmierza kolejny nasz krok. Przed nami aura roztacza zimową opowieść, po której przewodnikiem będą słowa naszych babć i dziadków, wypowiadane przy wesoło skrzącym kominku. Zwłaszcza dziś i jutro, kiedy obchodzimy ich święto. Każdy drepcze swoją ścieżką, jedni nie mogą się doczekać pierwszych oznak wiosny, a inni oczekują na.. tramwaj. Właśnie tym środkiem komunikacji podróżowałem rano i byłem świadkiem następującej sceny. Na pewnym przystanku wsiadła kobieta z taką psinką, w sensie bardziej psem ale malutkim, zajmującym ociupinkę miejsca.. Szczerze? Weszła z WILCZUREM! Pojazd był prawie pusty. Musiała, no po prostu musiała usiąść koło mnie. Pytam się, czemu? Czy naprawdę potrzebowała mojego towarzystwa? Przecież ma czworonoga. Sorry, czworozaura. Od razu mignęły mi przed oczami filmowe sceny o podobnej tematyce, poczynając od kultowego już "Dnia świra". Uznając, że białogłowa (taka czapka) choruje na swoistego rodzaju klaustrofobię, wróciłem do własnych myśli, fakt, nie na długo. Po pobieżnej obserwacji siedzącej obok mnie kobiety, dostrzegłem, choć bardziej zgodny z prawdą byłby zwrot "poraził mnie" jej odblaskowy makijaż. Oczywiście, mam świadomość, że o gustach się nie dyskutuje, ale albo ta pani jechała przeprowadzać dzieci przez pasy albo miała zamiar wracać późno w nocy i chciała uniknąć wypadku drogowego. Tylko od razu nasuwa się pytanie: po co jej w takim razie pies? To nie był koniec atrakcji, chwilę później współpasażerka wyciągnęła książkę. Zaimponowała mnie, w mojej głowie rozległo się głośne: szacuneczek! Muszę się teraz przyznać, że jako zapalony książkopochłaniacz (z ang. bookeater - nie polecam się chwalić tym słowem wśród znajomych, chodzi mi oczywiście wyłącznie o prawa autorskie), lubię wiedzieć, co ludzie czytają więc natychmiast to sprawdziłem. Kara przyszła szybko. Tytuł lektury brzmiał następująco: "Czego nie powie Masa o polskiej mafii?". Szczerze wam powiem, nagle dziwnym trafem znalazło się miejsce na ogromną torebkę mojej towarzyszki podróży, co więcej pies przestał przeszkadzać, a nawet wydał się coraz bardziej przyjacielski. W moich myślach krążyła refleksja, że najciemniej jest zawsze pod latarnią, co nie zmienia faktu, iż wolałem ciszej oddychać, żeby (się tak spoufalę) mojej nowej koleżanki nie drażnić, a tym bardziej jej zwierzęcia. Wychodząc z tramwaju dotarło do mnie, co by było, gdyby tę historię skwitował niejaki Franz Maurer doskonale znanymi słowami: ...bo to zła kobieta była... Dlatego rozpocząłem ten tekst od zdania: jeżdżenie do pracy w niedzielę jest zbrodnią. Dzisiaj się udało, ale było blisko.. A za tydzień?

Ostatnio poruszyłem ważny temat życia czy też próby odnalezienia się w ekstremalnej sytuacji rodzinnej. Po tej Iskrze dostałem do Was sporo e-maili oraz wiadomości informujących mnie, że dobrze zrobiłem poruszając ten temat, że warto jest pisać o tak trudnych rzeczach, szczególnie, iż niestety zdarzają się one coraz częściej.. Żartuję, tak naprawdę, nic nie otrzymałem, ale po prostu potrzebowałem czymś wypełnić ten akapit.

Nie ukrywam, było to ciężkie, w związku z czym teraz będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Jak zawsze, na początek krótka opowiastka:

Wiele lat temu Scrully Blotnick przeprowadził badanie wśród 1500 osób. Badanych podzielono na dwie kategorie. Kategoria A objęła ludzi, którzy stwierdzili, że najpierw dążyliby do zdobycia pieniędzy, a dopiero potem robiliby to, co chcieli. Zaliczono do niej ponad 1245 osób. W kategorii B znalazło się 255 ludzi, które deklarowały, że w pierwszej kolejności rozwijałyby swoje zainteresowania i ufały, że pieniądze przyjdą w ślad za tym. Co się stało?
Dwadzieścia lat później w całej badanej grupie było 101 milionerów. Tylko jeden wywodził się z kategorii A. Pozostałych 100 z kategorii B, grona osób, które twierdziły, że najpierw realizowałyby swoje pasje i pozwoliłyby, aby pieniądze przyszły później.

Jak to ludzie mawiają: pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej płakać w Ferrari niż w polonezie. Inna sprawa, że same klapeczki do tej sportowej, włoskiej bestii kosztują tyle, co używany ale sprawny samochód, znacznie lepiej przystosowany do polskich dróg, patrząc przez pryzmat samego zawieszenia. Swoją drogą, nadal są w Polsce trasy, gdzie najlepiej podróżowałoby się wozem Flinstonów. Ale nie na darmo w polskim języku słowo drogi oznacza zarówno odcinek do pokonania, jak i w wersji przymiotnikowej: kosztowny, cenny. Przypadek? Nie sądzę..

A tak w ogóle, wyraz milioner, owszem określa kogoś, kto posiada milion, ale nie musi to być od razu mamona. Jakiś człowiek ma np.: milion par butów czy wędek albo tyle ma skompletowanych zwycięstw wszelakiego rodzaju. A przede wszystkim liczba ta może wyrażać ilość znajomych na portalu społecznościowym. Dlatego, żeby nie tracić kolejnych, wirtualnych koleżanek i kolegów kończę wpis niezwykle oryginalnym pytaniem brazylijskiego wieszcza:

Paulo Coelho docieka - na czym się koncentrujesz: na pieniądzach czy na pasji?

środa, 10 stycznia 2018

Iskry - odc. 8. System przekonań.

Podczas wypadów kolonijnych oraz ferii zimowych wychowawcy, a także kierownik, jak łatwo się można domyślić, mają mnóstwo pracy. Nie jest to bezpośrednio zależne od uczestników (nawet, gdyby byli samymi aniołami), fakty są takie, iż większość zajęć powinna być odpowiednio przygotowana. Oczywiście, pewne rzeczy można zorganizować wcześniej, ale nie wszystko da się przewidzieć i dlatego część z nich jest tworzona na bieżąco, co po każdym kolejnym, wypełnionym różnego rodzaju atrakcjami dniu, znacząco wpływa na zmęczenie całej opiekuńczo - wychowawczej kadry. Gdy do tego dochodzą nerwy związane ze swoją grupą, posiadającą własne zdanie, z którym sama się nie zgadza, (wybierasz ją, tak jak rodzinę, czyli w ciemno) odnosi się wrażenie, że każda chwila ciszy czy względnego spokoju jest błogosławieństwem. Jednak swoje obowiązki trzeba wypełniać, w związku z czym podczas jednego z wyjazdów przyjęła się następująca zasada. Kiedy robiło się coraz później, a pewne aktywności nadal nie były jeszcze ogarnięte, jeden z opiekunów bądź opiekunek (z reguły odpowiedzialny za te zajęcia, które mają się za chwilę wydarzyć) wypowiadał(a) takie zdanie:
 
"Trzeba jeszcze wyciąć drzewa i przygotować materiały dla grup."

lub

"Trzeba ogarnąć salę na pogodny wieczorek." (są to wszelkie atrakcje po kolacji)

albo

"Należy posprzątać kartki i zebrać grupy na obiad."

To był komunikat z jednej strony uspokajający wszelkie wyrzuty sumienia osoby wypowiadającej, a z drugiej siał ferment pośród słuchających - tych, którzy nie zdążyli poinformować o tym wcześniej. Całe zamieszanie trwało maksymalnie około 30 sekund, a później każdy wracał do swoich zadań. A praca czekała. To było świetne rozwiązanie sytuacji, miało tylko jeden mały minus - nie sprawdzało się. Na podobnej zasadzie funkcjonowałem przez ostatnie dwa miesiące. Ciągle z tyłu głowy nie dawała mi spokoju myśl: "Trzeba napisać kolejny tekst na bloga.." Po tym delikatnym wstępie przyszedł czas na kolejną opowieść:

Był zgorzkniały i okrutny, był alkoholikiem i narkomanem, który kilka razy omal się nie zabił. Dzisiaj odsiaduje dożywocie za zamordowanie w sklepie monopolowym kasjera, który "wszedł mu w paradę". Ma dwóch synów, między którymi jest zaledwie jedenaście miesięcy różnicy. Jeden z nich "wyrósł na drugiego tatę": był narkomanem, który żył z kradzieży i rabunków, dopóki nie trafił do więzienia za usiłowanie morderstwa. Jednak jego brat jest zupełnie inny. Wychowuje troje dzieci, czerpie olbrzymią radość z małżeństwa i wydaje się być naprawdę szczęśliwy. Praca szefa regionu w jednym z największych koncernów w kraju jest dla niego zarówno wielkim wyzwaniem, jak i olbrzymią satysfakcją. Jest zdrowy, silny i nie ma problemów z narkotykami ani z alkoholem. Jak tych dwóch chłopców mogło pójść tak różnymi drogami, choć wychowali się przecież w tym samym środowisku? Obydwu zadano to samo pytanie: "Dlaczego twoje życie potoczyło się w taki właśnie sposób?" Każdy z nich, choć niezależnie od drugiego, udzielił o dziwo tej samej odpowiedzi:
"A czymże innym mógłbym się stać, skoro wychowywał mnie taki, a nie inny ojciec?"

Domyślam się, że nie jest to najlżejszy temat, niemniej chciałbym mu się przyjrzeć. Zanim rozpocznę, dodam od razu, iż nie chcę tego rozpatrywać pod kątem ojcostwa, tylko spojrzeć bardziej ogólnie, z perspektywy rodzica. Co gorsza, chciałbym zahaczyć o ogólnie rozumianą psychologię, a to mniej więcej tak, jakby Karol Strasburger zabrał się za stand-up, a Andrzej Gołota wypowiadał się jako znawca polskiej poezji. Po pierwsze, fakty są brutalne. Mamy problem z definicją terminu rodzina, do tego z roku na rok zmniejsza się liczba zawieranych małżeństw, a konsekwentnie wzrasta ilość rozwodów; z obserwacji i rozmów wynika, iż większość przyjmujących sakrament jest do tego kompletnie nieprzygotowana. Na to wszystko nakłada się absolutny brak odpowiedzialności, a także przemożna chęć promowania luźnego podejścia do budowania związków i w dalszej kolejności propagowania bezstresowego wychowania. Chciałbym podkreślić, że to nie są żale, tylko opis rzeczywistości. Idąc dalej, kiedyś każde pokolenie mogło się oprzeć na swoich przodkach, dziś dzieci rzadko kiedy mają z kogo brać przykład. Nie będę daleki od prawdy, niestety, jeśli napiszę, że będzie jeszcze gorzej.

Wracam do tej ekstremalnej historii. Dzieci są niezwykle plastyczne i chłoną jak gąbka. Fascynującym jest przyglądać się dzieciom przyjaciół, które wykazując się talentem aktorskim naśladują swoich rodziców w sposobie poruszania czy mówienia. W zależności od tego, jaki przykład dajemy, tak często zapraszamy gości. Wiadomo, żeby wstydu nie było. Przeważnie, w zdrowym modelu rodziny rodzeństwo wychowuje się razem, a zatem funkcjonuje w tym samym środowisku. Pytanie, jakie zadaje tekst jest jasne: jak to się dzieje, że jeden wdaje się w ojca, a drugi wybiera kompletnie inną drogę? Kluczem bądź ostatnią deską ratunku wydaje się być matka - jedyna osoba, która, jak można orzec z dużą dozą prawdopodobieństwa, była przy Twoich narodzinach. Rodzicielka, relacje pomiędzy nią, a synami, a przede wszystkim więź między braćmi jest bardzo ważna. Z jednej strony nie można bagatelizować dramatu dziecka wchodzącego w buty ojca mordercy, a z drugiej ile trzeba hartu ducha i silnego charakteru, żeby oddzielić się od mrocznego świata i ułożyć sobie życie na co najmniej dostatnim poziomie, z legalnie zarobionych pieniędzy.

Osobiście uważam, że w sytuacji, kiedy w domu jeden z rodziców zachowuje się w  sposób niegodny naśladowania - niezwykle łatwo jest pójść w jego ślady. Co więcej, bardzo rzadko wynika to z faktycznej chęci niszczenia swojej przyszłości, przecież dziecko jest świadome zagrożeń wypływających z wyboru takiego postępowania, obserwując to cały czas w domu, a mimo to brnie w schematy rujnujące swoje marzenia. Wydaję mi się, że najbardziej niebezpieczną drogą jest ta, gdy młody człowiek codziennie myśli o tym, żeby się odciąć od toksycznego rodzica, ale nie wykonuje żadnych konkretnych działań. Przerażająca jest ta stagnacja, gdyż nieuchronnie prowadzi ona do powtórzenia błędów swojego prawnego opiekuna. Pomoc psychologa, wsparcie przyjaciół jest istotne, ale tylko codzienna ciężka praca nad sobą jest gwarantem zmierzania w kierunku sukcesu. Brak drogi na skróty powoduje, że tak małej ilości ludzi się udaje, gdyż jesteśmy upośledzonym społeczeństwem i skutecznie próbujemy omijać codzienną, żmudną harówkę, a preferujemy sukces bez wysiłku, ale o tym już pisałem.

Celowo nie użyłem słowa patologiczny, ponieważ strasznie drażni mnie dewaluacja tego słowa oraz ciągłe nadużywanie go, absolutnie niezgodne z jego semantyką. Wyjątkowo smucą fakty, że podobnych, może nie aż tak drastycznych, sytuacji dzieje się w polskich familiach coraz więcej, ale z drugiej strony miałem to szczęście w życiu, że spotkałem paru ludzi, którzy delikatnie mówiąc, nie mieli łatwych początków, a wyszli na ludzi, nie tylko radzących sobie życiowo, ale też nie bojących się podać ręki potrzebującym pomocy. 

Zdaję sobie sprawę, jak trudno jest wyjść na prostą, gdy zakręty życiowe zdarzają się częściej niż źle zaparkowany samochód blokujący przejazd tramwajowy na ul. Długiej, a do tego jest jeszcze mnóstwo innych czynników rzucających kłody pod nogi, ale skoro jest grono ludzi dających sobie radę, to warto o tym wspominać. Co jakiś czas. By nie tracić nadziei.

Na koniec, chciałbym przypomnieć o czymś strasznie ważnym. Bardzo często nam to ucieka, zwłaszcza, gdy jesteśmy przygnieceni kolejnymi zmartwieniami i trudno nam zobaczyć światełko w tunelu. Zgodnie z zasadami tej serii, oddam głos człowiekowi z inicjałami jak komputer:

"Nasze życie kształtują nie wydarzenia, ale nasze własne przekonania na temat znaczenia tych wydarzeń."

Wszystkim tym, którzy dotrwali do tego momentu, szczerze gratuluję i zapraszam ponownie!