poniedziałek, 25 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XXIII

Właśnie się zorientowałem, że w samym lutym (przecież to najkrótszy miesiąc!) wrzuciłem więcej postów niż w całym zeszłym roku. Krótko mówiąc, rozpędziłem się i co więcej, mam nadzieję, że smaru wystarczy jeszcze przynajmniej na parę miesięcy.. Ale dość o mnie, przejdźmy do innych spraw, bo na rosyjskim mundialu zapadają już ostatnie rozstrzygnięcia. Cóż to był za emocjonujący półfinał pomiędzy Chorwacją, a Anglią! Rewelacyjnie ten mecz rozpoczęli Synowie Albionu za sprawą kapitalnego uderzenia z rzutu wolnego Trippiera, które dawało im prowadzenie. Chwilę później fantastyczną okazję miał Harry Kane, ale nie udało się jej wykorzystać. Podczas tego turnieju Chorwaci nas nauczyli jednak, że tylko oni potrafią walczyć do ostatnich sekund (zwłaszcza po odpadnięciu Niemców), w związku z czym doprowadzili do wyrównania dzięki ekwilibrystycznemu strzałowi Perisicia, a później w samej końcówce dogrywki dobili swojego rywala bramką Mandžukicia, dającą po raz pierwszy awans do finału mistrzostw świata zespołowi z Półwyspu Bałkańskiego.

Pisałem wczoraj o naszych skoczkach narciarskich - naprawdę ściskałem za nich kciuki, ale niestety na niewiele to się zdało. Zawodnicy Stefana Horngachera zajęli czwarte miejsce i patrząc przez pryzmat całego sezonu tą lokatę trzeba uznać za porażkę. Niemcy faktycznie byli w doskonałej formie, ale myślę, że o srebro czy brąz można było spokojnie powalczyć. Aczkolwiek najbardziej z tego wszystkiego spodobał mi się Kamil Stoch, który na marudzenie jednego z dziennikarzy sugerujące polskie złoto odpowiedział: No jak chcieliście odgrywać główną rolę to trzeba było zapiąć narty i skoczyć nie? Oczywiście przekazał to z uśmiechem, ale jest w tych słowach wiele prawdy. Nasze Orły latają w przestworzach z bagażem marzeń tak wielu Polaków, że czasem ciężko jest wyjść z progu, a co dopiero daleko odlecieć. Gdyby nie ich charakter i temperament ciężko byłoby im się przebić aż tak wysoko. Swoją drogą kto normalny porwałby się na tak niebezpieczną, nieobliczalną i trudną technicznie dyscyplinę? Imponują mi swoją odwagę za każdym razem, kiedy widzę ich na belce, bo gdybym ja tam usiadł, to poprosiłbym jedynie o drugą belkę, żeby mieć co wbić w swój grób. Notabene na skoczni w Innsbrucku, gdzie odbywają się teraz mistrzostwa świata w skokach, podczas lotu widzi się cmentarz - dosyć nieprzyjemnie uczucie, ale w sumie nigdy tego nie sprawdzałem..

Wczoraj zdecydowałem się wejście do krainy, której konsekwentnie unikałem przez prawie dwa lata. Oglądnąłem "Botoks" w reżyserii Patryka Vegi. Myślę, że nie trzeba przedstawiać, ani za bardzo opowiadać, bo większość się z tym dziełem w jakiś sposób spotkała. Muszę przyznać, że to, co zobaczyłem przekroczyło moje oczekiwania. Wiadomo, było że poruszenie tak kontrowersyjnego tematu odbije się dosyć głośnym echem w mediach. Najsmutniejsze jest jednak to, że ten film jest przerażająco słaby z kilku powodów:
1) W żadnym miejscu na świecie nie jest tak, że każdy reprezentant danego zawodu jest podłą gnidą, nędzną kreaturą łasą na łapówki, dziwkarzem czy mordercą. 
2) Można się inspirować prawdziwymi wydarzeniami, ale wypadałoby czasem ubrać to w ramy jadalnej, trzymającej się logiki całości. A nie od dziś wiemy, że p. Patryk zna prawdę o każdej profesji na świecie.
3) Epatowanie wulgarnością oraz brutalnością przekazu poprzez jego dosłowność nie stanowi o sile dzieła, zwłaszcza jeśli nic głębszego za tymi scenami nie stoi. 
4) Brakuje tutaj scenariusza tak przydatnego przy kręceniu. Ten film to jest totalny misz-masz, mieszanka, z której niewiele rzeczy wynika, zwłaszcza przez humor rodem z gimnazjum. Zdarza mi się oglądać głupawe komedie, ale w nich głównym motywem nie jest cały czas pojawiająca się w tle aborcja, oraz waginoplastyka czy zmiana płci. Nie rozumiem, jak można tak jednowymiarowo podejść do tematu.

Botoks miał szokować i rzeczywiście tak jest. Szkoda tylko, że szokuje "jakością", a raczej jej brakiem, brutalizacją obrazów - nie w imię prowokacji artystycznej, a w celu dostarczenia rozrywki - no właśnie, komu? Wszystko tam jest krzykliwe, najgorsze, patologiczne i wzbudzające momentalnie odrazę. Akurat tak mi się życie potoczyło, że dosyć często spotykałem przeróżnych lekarzy. Byli wśród nich świetni fachowcy, ale znalazły się też konowały, pytające  na poważnie swoich studentów czy na zdjęciu rentgenowskim jest prawa czy lewa noga. Aczkolwiek na jednostki sportretowane przez pana Vegę trudno byłoby się natknąć w przeciętnym polskim szpitalu i to chyba jedyny pozytyw z "Botoksu". 

P.S. Mały plusik mogę też postawić przy Katarzynie Warnke - przy dobrym scenarzyście ta rola mogłaby być co najmniej bardzo dobra.

niedziela, 24 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XXII

Doszliśmy już do półfinałów, a na ostatniej prostej znów wracamy do zasady, iż dziennie wypada tylko jeden mecz. Niegłupim pomysłem jest takie dawkowanie emocji, zwłaszcza że na tym etapie jest się czym delektować. O wejście do finału rywalizowały ze sobą ekipy Francji i Belgii. Było to dosyć wyrównane spotkanie, gdzie o zwycięstwie zdecydowało jedno trafienie, którego autorem był obrońca - Samuel Umtiti, dzięki czemu reprezentacja Trójkolorowych dostała się do meczu o puchar, a Czerwone Diabły zagrają w spotkaniu o trzecie miejsce.

Teraz powrócimy do teraźniejszości ale pozostaniemy w tematyce sportowej. Wczoraj na dużej skoczni odbył się konkurs indywidualny o mistrzostwo świata i wydawało się, że jesteśmy faworytami do medalu i przynajmniej jeden uda nam się zdobyć. Jak to w takich sytuacjach bywa, okazało się, że życie napisało trochę inny scenariusz. Najwyżej uplasował się Kamil Stoch zajmując piąte miejsce. Jak to mówią: jedna jaskółka wiosny nie czyni, chociaż z perspektywy historycznej bardziej aktualnym przysłowiem będzie: jedna brzoza lasu nie czyni. Po zakończonych zawodach w Polsce od razu pojawiły się teorie spiskowe, iż źle policzono odległości naszym Orłom, system niedokładnie obliczył punkty za wiatr itd. Z jednej strony po ludzku szkoda mi polskich zawodników, ponieważ w tym sezonie kilku jest naprawdę wysoko w klasyfikacji generalnej ale pozostaje nadzieja, że jeszcze przyjdzie czas, kiedy to oni będą triumfować. Kolejna szansa już za parę godzin, tym razem w konkursie drużynowym.

Za chwilę czeka nas kolejny paraliż komunikacyjny. Zamknięty dojazd tramwajem do Bronowic, nieprzejezdna Krakowska, a do tego trwają pracę przy tzw. trasie łagiewnickiej. Oczywiście całość zrobiona będzie w miesiącach, gdzie najwięcej osób korzysta z miejskiej komunikacji. Możemy się również spodziewać podwyżki biletów. Wynika to z faktu, iż w zeszłym roku tuż przed wyborami (zapewne przypadek) został wprowadzony darmowy dojazd do Bronowic (na czas remontu). W związku z tym powstała dziura w budżecie, którą teraz trzeba załatać poprzez wzrost cen biletów albo poprzez ucięcie paru linii. No nic, tylko podróżować tramwajem lub autobusem, do czego z resztą jesteśmy bardzo zachęcani. Bo przecież jest smog.. Z którym też absolutnie nic się nie robi, zatem podejrzewam, że za kilka lat wszyscy krakowianie będą się świecić od środka dzięki tej wdychanej truciźnie.

Dzisiaj zapowiada się też niezwykła noc, gdyż po raz 91 będą rozdawane Oscary. Trzymamy kciuki za naszą Zimną Wojnę. Czasem bardzo dziwne są wybory amerykańskiej akademii, aczkolwiek te trzy nominacje dla polskiego filmu są godne podkreślenia. Ciągle jeszcze nie nadrobiłem Idy, podobnie jak kolejnego dzieła Pawła Pawlikowskiego więc żeby nie zapeszać, to jedno i drugie zobaczę już po całej ceremonii.

Życzę spokojnej niedzieli, pełnej odpoczynku!

sobota, 23 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XXI

Dobrze, że ten tydzień się już kończy, bo nie był to okres, który chciałbym powtórzyć. Ostatnio tak się zastanawiałem nad wehikułem czasu, a konkretnie co byłoby, gdybym odpiął życiowe wrotki i zdecydował się usiąść za kierownicą takiego urządzenia. Dochodzę do wniosku, że jeden mały gest, jedno słowo niedopowiedziane lub powiedziane za dużo cztery może pięć lat temu i wydarzenia mogłyby wyglądać zupełnie inaczej. To też jest dosyć fascynujące jak niewiele może zmienić tak wiele. Liczy się jednak końcowy efekt lub mówiąc językiem korporacyjnym finalny produkt. A jeżeli wychodzę z założenia, (a tak jest zaiste) że wszystkie wydarzenia w naszym życiu mają sens, tylko nie zawsze widać go od razu, to zdecydowanie nie narzekam na miejsce, w którym się znalazłem, a będzie przecież tylko lepiej!

Wyżej cofaliśmy się w czasie teoretycznie, a teraz wykorzystamy to w praktyce i zajrzymy co się działo podczas kolejnych ćwierćfinałów. Okazało się, że Anglia, będąc zdecydowanie lepszym zespołem, zwyciężyła Szwecję 2-0, natomiast w drugim spotkaniu działo dużo więcej. Gospodarz mundialu podejmował rewelację turnieju - Chorwację, którą swoją walecznością i zorganizowaniem zadziwiała świat. Po regulaminowym czasie gry nadal utrzymywał się wynik remisowy 1-1, w dogrywce obydwie drużyny znów ukąsiły swoich rywali, jednak nadal nie został wyłoniony ostatni półfinalista. O tym musiały zdecydować rzuty karne, które lepiej wykonywali piłkarze z szachownicą na narodowej fladze. Istniały duże obawy jak na porażkę zareaguje bezlitosny Władymir, ale wszystko rozeszło się po kościach. Jak alkohol, w którym również lubują się nasi przyjaciele ze Wschodu.

We wtorek miałem okazję być na najnowszym programie Hrabi zatytułowanym "Wady i waszki". Zdaję sobie sprawę jaka jest ogólna kondycja polskiego kabaretu, jeszcze całkiem niedawno oglądałem wszystkie skecze, teraz już trochę spuściłem z tonu. Prawda jest też taka, że poziom wyznacza w dużej mierze potencjalny widz i jeżeli śmieszy go to, co widzi aktualnie na scenie, no to nie dziwmy się potem, że wygląda to tak, jak wygląda. Niemniej w kontrze do tego, co napisałem wcześniej, jest jeszcze kilka przystani dobrego humoru, a jedną z nich jest zdecydowanie kabaret Hrabi. Dwugodzinny program razem z bisem bawi do łez, żart podawany przez (za przeproszeniem) członków jest inteligentny, czasem abstrakcyjny. Zdarza się czasem zabawa słowem, a w najmniej spodziewanych momentach pojawia się improwizacja. To wszystko jest fantastycznie zintegrowane z żywym udziałem publiczności, która jest zapraszana do współtworzenia spektaklu na scenie. W trakcie całego widowiska nie pojawiło się żadne odniesienie do polityki, Kościoła, a co najważniejsze, całość została podana ze smakiem. W żadnym momencie nie odczuwałem zażenowania tym, co zostało zaprezentowane, a niestety kiedy patrzę na kolegów z branży - to odczucie jest notoryczne. Bardzo rzadko tak mogę powiedzieć kabaretowym wydarzeniu - ale tutaj z przyjemnością napiszę, że Hrabi to klasa sama w sobie. Mimo że latka lecą i widać, że zespół już nie pierwszej młodości to werwą i energią nadal potrafią rozbawić ponuraka. Rewelacyjna Joanna Kołaczkowska oraz równie wspaniali, a przede wszystkim fantastycznie uzupełniający się z nią Dariusz Kamys, Tomasz Majer i Łukasz Pietsch to wybuchowa mieszanka, kipiąca sceniczną kreatywnością, charyzmą oraz temperamentem. Z tego co się orientuję, kolejny występ w Krakowie został zaplanowany na 7 marca 2019r. w Nowohuckim Centrum Kultury. Niestety podejrzewam, że już nie ma biletów. W każdym razie, kto chciałby rozrywki na dobrym poziomie, to gorąco polecam!

środa, 20 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XX

Luty nam zwariował. Takie dwa dni wręcz wyrwane z wiosennego kontekstu rozpromieniały większość napotkanych twarzy - cytując klasyka - Tej Ziemi! Jak bardzo zdradliwe bywają te dni przekonali się Ci, których za bardzo poniosły letnie modowe szaleństwa, efektem czego w trakcie kolejnych dób (dykcja kluczem zrozumienia słowa!) byli niewyraźni. Przyczyną tego stanu był brak Rutinoscorbinu, o czym informowała nas jakiś czas temu jedna z wyświetlanych reklam. Szkoda, że wymyślono ją tak późno. Człowiek by się w słusznie minionej epoce mniej męczył z telewizorem i tym co było pokazywane. Majstrowało się przy antenie, skacząc po balkonie na ósmym piętrze, a wystarczyło wrzucić wymienione wyżej tabletki i ekran byłby w jakości HD, 3D, 4K i Bóg wie jeszcze jakiej..

Teraz wrócimy do rosyjskiego turnieju, by zajrzeć na to, co wydarzyło się w ćwierćfinałach. Otóż w pierwszym z nich Urugwaj mierzył się z Francją. Ostrzyliśmy sobie pazurki na pojedynek Suareza z Mbappe, natomiast wyręczyli ich inni zawodnicy. Europejski zespół bardziej zasługiwał na wygraną i tak też się stało. Reprezentacja Trójkolorowych została półfinalistą mundialu pokonując drużynę z Ameryki Południowej 2-0. W drugim spotkaniu było zdecydowanie więcej emocji, gdyż w szranki stanęły Brazylia oraz Belgia. I kiedy po 31 minutach kraj, gdzie wynaleziono frytki, prowadził już 2-0, wiadomo było, że Latynosi będą mieli spore problemy z odwróceniem losów tej potyczki. Mimo że fantastyczną zmianę przeprowadził trener Tite desygnując do gry Renate Augusto (tuż po zameldowaniu się na plac strzelił honorową bramkę) to Canarinhos już więcej nie zdołali ugrać. Jeszcze w doliczonym czasie gry bardzo bliski szczęścia był Neymar, przymierzając niezwykle precyzyjnie, jednak na wyżyny kunsztu bramkarskiego wzbił się (dosłownie!) Courtois przenosząc piłkę nad poprzeczką.

Niecały tydzień temu obchodziliśmy wydarzenie polaryzujące lokalną społeczność. Mowa oczywiście o walentynkach. Na przestrzeni lat mój stosunek (nieszczęśliwe określenie) do tego dnia bardzo się zmieniał. Nie wchodząc bardzo w szczegóły, przez długi czas uważałem jawne uczestnictwo w tym święcie za złożenie swojej duszy w ofierze wszędobylskiej komercji, kiczu i lukrowanej powierzchowności. Z drugiej strony, jeśli próbuje się z kimś budować coś bardziej trwałego z myślą o przyszłości, czasem warto spuścić z tonu - to argument dla obu płci. :) Jednak w tym roku popatrzyłem na Walentynki trochę z innej perspektywy. Zapomniałem o czerwonych serduszkach, balonikach, miśkach, lovkach, kisskach i tym podobnych hybrydach, a pomyślałem, że szkoda cennych sekund oraz nerwów, żeby się na to zżymać bo przecież tego nie zmienię. Nie wiemy, ile nam zostało czasu na ziemi do wykorzystania, (oby jak najdłużej) dlatego myślę, że warto wykorzystać każdy moment, żeby powiedzieć kocham. Że warto wykorzystać sposobną chwilę, żeby wykonać jeszcze jeden czuły gest czy spojrzenie na tą/tego, z którą/ym przechodzimy codzienne smutki i radości. Bo przecież jeśli świadomie i odpowiedzialnie wybraliśmy swoją Ukochaną czy Lubego to czyż nie mamy za co dziękować? ;)

niedziela, 10 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XIX

Chciałem radośnie oznajmić, że zakończyliśmy 1/8 rosyjskiego turnieju. Potyczkami podsumowującymi tę część rozgrywek były następujące bitwy: Szwecja pokonała jedną bramką Szwajcarię, natomiast Anglia potrzebowała rzutów karnych, aby zwyciężyć Kolumbię - po regulaminowym czasie gry był remis 1-1. I tak doszliśmy do ćwierćfinałów mundialu, o których będzie jeszcze czas wspomnieć.

Jest taka bardzo specyficzna grupa filmów, która ma charakterystyczny wygląd i z reguły ten sam poziom, co świadczy o pewnej stabilizacji, natomiast ich jakość jest w większości wyjątkowo słaba. Chodzi o polskie komedie romantyczne, których bohaterowie są portretowani na białym plakacie. Gdy zauważymy te dwie cechy dotyczące dzieła, na które się zdecydowaliśmy - jest prawie pewne, że otrzymamy dobra zabawę: albo z filmu (unikaty) albo z twórców (bardzo częste). Jednocześnie chciałbym podkreślić, że swego czasu widziałem sporą część z tej grupy - co może nie jest zbyt chwalebne ale przynajmniej wiem, o czym mówię. Z drugiej strony wychodzę z założenia, że jeżeli reżyser da mi szansę zobaczyć coś, co mi się w jakiś sposób spodoba - nie będę miał problemu, żeby o tym wspomnieć.

Po tym przydługawym wstępie czas przejść do meritum a nawet stanąć obok. Wczoraj widziałem "Serce nie sługa" w reżyserii Filipa Zylbera z 2018 roku. Warto dodać te szczegóły, gdyż mieliśmy kilka obrazów o tym samym tytule. Głównym bohaterem jest Filip, trójmiejski Don Juan, którego łóżko splądrował tabun kobiet oraz Daria czekająca na swojego księcia bajki. Są przyjaciółmi od lat i oboje marzą o dziecku. I to by właściwie wystarczyło - w całym filmie jest pełno gagów, bawiących jedynie twórcę. Nie, przepraszam - jeden rzeczywiście był dobry - rozmowa pomiędzy ojcem Darii, a Filipem podczas składania życzeń. Nie jest to powalająca liczba jak na komedię, do tego postaci są napisane katastrofalnie a ich wątki porzucone w połowie. Dialogi niestety są sztuczne i strasznie sztampowe. Koncepcja scenariusza ulega nagłej zmianie mniej więcej w połowie filmu, kiedy dochodzi do dramatycznej wolty. Skończę tutaj, bo nie chce się już więcej pastwić. Najbardziej wiarygodnie w tym obrazie wypada Ewa Chodakowska, która jest naturalna i wykonuje przed kamerą to, co kocha. Aktorzy, mimo usilnych chęci, nie mają co zagrać, a sama obsada jest dobrana w sposób dosyć oryginalny. Z jednej strony trudno mi uwierzyć w Pawła Domagałę jako casanovę, (stara się jak może - przy tym scenariuszu bardzo doceniam) choć z drugiej marzy mi się zobaczyć go w roli dramatycznej bo wydaję mi się, że ma ku temu spory potencjał, tym bardziej, że komediową twarz śpiewającego artysty już znamy. Z kolei Roma Gąsiorowska też nie wygląda na cichutką myszkę stojącą na każdej imprezie w kącie, ale podobnie jak jej kolega z planu, próbuje ratować całość. Mógłbym jeszcze dodać informację dla tych najwytrwalszych - film jest stosunkowo krótki i niestety jest to jego zaleta. Lepiej pójść na półtoragodzinny spacer. ;)

Wróćmy teraz do najnowszej historii, godzinę temu Kamil Stoch wygrał indywidualny konkurs Pucharu Świata w Lahti z prawie dwudziestopunktową przewagą nad drugim Ryoyu Kobayashi. To był absolutny nokaut i taki wynik napawa optymizmem przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata w Seefeld. Pomimo wczorajszego falstartu drużynowego, tutaj też możemy się pokusić o wysokie miejsce. Trzymam kciuki, zwłaszcza że dużo mówi się o odejściu trenera Biało - czerwonych mającego ogromny wpływ na rezultaty całej drużyny. Szkoleniowca chcą nam podebrać Niemcy, czyli od 80 lat status quo.

W piątek  po przerwie zimowej ruszyła też rodzima Ekstraklasa.. Dobra, żartowałem. Znaczy, rzeczywiście rozegrano już kilka spotkań, ale w tym wypadku do oglądania zdecydowanie lepsze będzie "Serce nie sługa".

sobota, 9 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XVIII

Około godziny temu zakończył się drużynowy konkurs w skokach narciarskich w Lahti. Pomimo najszczerszych chęci, jak mniemam, nasze orły zajęły czwarte miejsce - najgorsze dla sportowca. Było to głównie spowodowane słabą dyspozycją Jakuba Wolnego ale przecież każdemu może przydarzyć się gorszy dzień. Lepiej teraz niż za chwilę, podczas nieuchronnie zbliżających się mistrzostw świata w Seefeld. Wyjątkowo miałem więcej czasu więc dosłownie jednym okiem oglądałem tę powietrzną rywalizację koncentrując się głównie na skokach Polaków. Jednak najbardziej zaintrygował mnie komentarz Przemysława Babiarza. Od samego początku dziwiłem się tej dosyć osobliwej wolcie sprawozdawcy, który mając niewiele wspólnego ze skokami, (poza prowadzeniem studio) zdecydował się zostać współkomentatorem. Słuchając go, nie tylko podczas tych zawodów, odnoszę wrażenie, że absolutnie nie czuje skoczni, widać, że merytoryka związana z tą dyscypliną ma wciąż przed nim tajemnice, a głównie bazuje na sprzedawaniu emocji. I tu pojawił się problem. Dzisiaj, w momencie kiedy wywiązała się rywalizacja o trzecie miejsce pomiędzy naszą kadrą, a Japończykami doszło do dziwnej sytuacji. Pierwszy usiadł na belce reprezentant Kraju Kwitnącej Wiśni i logiczne byłoby, aby skoczył jak najkrócej, tak abyśmy mogli ich wyprzedzić. Problem polegał na tym, że Azjata poleciał naprawdę daleko, a p. Babiarz skomentował to z taką zawiścią i złością, przez zęby, jakby trzylatkowi ktoś zabrał ulubioną zabawkę. O ile rozumiem, że można się pomylić w ocenie długości lotu, o tyle nie panowanie nad emocjami świadczy o braku profesjonalizmu, a tutaj niestety nie wypadło to najlepiej. Jeśli będę patrzeć na MŚ, pewnie zdecyduję się na Eurosport, by mieć większy komfort oglądania zawodów.

A skoro jesteśmy już przy sporcie, to na mundialu szczęście miały zespoły na literę "B", gdyż Brazylia pewnie zwyciężyła Meksyk 2-0, a Belgia pokonała Japonię 3-2. To drugie spotkanie było bardzo emocjonujące, tym bardziej, że nasi grupowi rywale prowadzili już 2-0, a w ostatnich 25 minutach stracili trzy gole. Fantastyczny powrót z piekła Czerwonych Diabłów - już teraz ćwierćfinalistów rosyjskiego turnieju.

Kilka dni temu nadrobiłem film Edwarda Zwicka z 2003 roku pt.: "Ostatni Samuraj". Urzekły mnie przepiękne zdjęcia i fantastyczna muzyka Hansa Zimmera. Podobało mi się to, że ten obraz opowiada o wartościach i niesie ze sobą przesłanie. Co nie zmienia faktu, że jest za długi w moim przekonaniu. Główną rolę odgrywa Tom Cruise, natomiast nie ma ten fakt wpływu na publiczność, ponieważ zwolennicy aktora zapewne będą zachwyceni, a przeciwnicy też nie będą narzekać, gdyż amerykańska gwiazda parę razy dostaje niezły łomot. Ale będąc już poważnym, strasznie brakuje albo jest po prostu coraz mniej filmów, które niosą ze sobą wartości, którymi powinno się kierować w życiu. A wracając do Samuraja, ma momenty kiedy sceny prezentowane są z hollywoodzkim rozmachem, a ma takie fragmenty, gdzie jest przeraźliwie nudny. Myślę, że warto do niego zajrzeć, zwłaszcza że można popatrzeć na życie z innej perspektywy niż zwykle.

czwartek, 7 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XVII

To był taki dzień, gdzie regulaminowy czas gry nie wystarczał, żeby wyłonić zwycięzcę w związku z czym w sukurs przyszły rzuty karne, dzięki którym poznaliśmy kolejnych ćwierćfinalistów. Rosja odesłała do domu Hiszpanię co mimo wszystko było sensacją, a Chorwacja pokonała Danię. W tym ostatnim meczu (w obydwóch spotkaniach po 90 minutach było 1-1) zarówno gol dla jednych jak i drugich był bardzo przypadkowy. Jak mawiają znawcy: nie ważne jak; liczy się tylko to, co jest w sieci. W tym wypadku fortuna odwróciła się od Hiszpanii i Danii, które musiały wrócić do domu.

Ostatnio zacząłem się zastanawiać, skąd się biorą te wszystkie zaginięcia. Odnoszę wrażenie, że jest ich naprawdę sporo. Zapewne stoją za tymi osobami tragiczne historie: choroby - brak kontroli nad sobą, chęć popełnienia samobójstwa czy porwania (gwałty, morderstwa lub skup organów). Ale z drugiej strony, po samym przeglądnięciu strony głównej na portalu społecznościowym widzi się ciągle nowe osoby, których się szuka. W żadnym wypadku nie mam o to pretensji, uważam, że to jedno z najsensowniejszych rozwiązań ponieważ nigdy nie wiadomo skąd może przyjść pomoc, a jeśli do czegoś facebook może się przydać, to trzeba z tego skorzystać. Niemniej pozostaje pytanie, gdzie ci wszyscy ludzie się znajdują? A może właśnie oni od razu trafiają do nieba, na specjalne wezwanie Ojca, który już nie może się ich doczekać. To byłby dopiero numer! 

Z kolei ekologowie zacierają ręce, bo ile ludzie znikają, to zwierząt jest coraz więcej, zaczynają lgnąć do człowieka. Tu dzik biega po drodze szybkiego ruchu, tam jakiś jeleń zagląda do domostwa (nie chodzi mi o sąsiada), gdzie indziej na przystanku można znaleźć pytona.. Normalnie robi nam się dżungla, a pan Majchrowski jest ciągle oskarżany o betonowanie Krakowa. To jakieś totalne nieporozumienie. Zwłaszcza że nad wszystkim czuwa ciężki, trudny w pokonaniu, smog. 

A nawiązując do mentalności rodem z lasów tropikalnych (nie obrażając naszych przodków), ostatnio w komunikacji miejskiej wydarzyły się absolutnie kuriozalne historie. Najpierw agresywny, stary dziad ciągnął dziewczynę za włosy, żeby mu ustąpiła miejsca. Jedynym, który zareagował w tej sytuacji był kierowca i w efekcie splotu nieszczęśliwych przypadków autobus zaliczył stłuczkę. Co ciekawe, w pierwszej kolejności został obwiniony prowadzący pojazd. Dzięki ludzkiemu odzewowi i po przemyśleniu sytuacji MPK uznało jednak, że kierowca nie zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, aczkolwiek kiedy ta sprawa przycichła, to wszystko mogło się wydarzyć. O drugiej sprawie nie ma co debatować, po prostu pewnego dnia tramwaj linii 11 nie wyjechał na trasę z pętli w Małym Płaszowie, gdyż jakiś człowiek pozostawił po sobie brązową budowlę na siedzeniu.. Żeby było pikantniej, ten fekalny problem zdarzył się tuż przed 12 w południe. Myślę, że stało się tak dlatego, że niepanująca nad dolnymi partiami mięśni osoba komuś groziła, a jak mawiają Sebastiany z blokowisk: "Nie strasz, nie strasz bo się ze..." i tragedia gotowa..

Ale żeby skończyć tak bardziej smacznie i optymistycznie to przypominam, że za tydzień Walentynki - podejrzewam, że nie każdego cieszy, ale za trzy tygodnie wypada Tłusty Czwartek, który powinien już usatysfakcjonować wielu. ;)

Rurka z Krem(l)em - XVI

Właściwie dla takich meczy powstała ta seria. Jakież to było widowisko w 1/8 finału turnieju rozgrywanego w Rosji, gdzie mierzyły się ze sobą zespoły Francji i Argentyny. Absolutnie przepiękne bramki (szczególnie Di Marii - sam nie wierzył, że to wpadło i równie kapitalne uderzenie Pavarda). Koncert w wykonaniu Kyliana Mbappe, który udowodnił, że jest wart wszystkich pieniędzy, o których wspominało się w kontekście transferu. Tym razem Messi nie uratował swojej reprezentacji, w efekcie czego Francja wygrała to spotkanie 4:3 i Trójkolorowi zostali pierwszymi ćwierćfinalistami mundialu. To był ostatni dzień w jednej z moich wcześniejszych prac i na szczęście cały czas mogłem jednym okiem kontrolować, co się dzieje na boisku. A naprawdę, na brak emocji nie wypadało narzekać. Wieczorem rozegrała się bitwa pomiędzy Urugwajem a Portugalią i musieliśmy pożegnać drugiego piłkarskiego geniusza jakim jest Cristiano Ronaldo ponieważ piłkarze Oscara Tabareza pokonali europejski zespół 2-1. Przyjemnie się to oglądało.

Przedwczoraj skończyłem oglądać polski serial wyreżyserowany przez Agnieszkę Holland i Katarzynę Adamik (rodzinne przedsiębiorstwo - dobra sprawa) pt.: "Ekipa" z 2007 roku. Opowiada on politykach, członkach parlamentu oraz ich współpracownikach. Próbuje się przyjrzeć z bliska polskiej polityce, a także zakulisowym rozmowom, by uchylić rąbka tajemnicy przeciętnym śmiertelnikom. Myślę, że podczas oglądania warto mieć na uwadze, że ten typ seriali nazywamy political fiction. Cała historia rozpoczyna się w momencie, gdy premier Rzeczpospolitej i legenda opozycji - Henryk Nowasz - zostaje oskarżony o współpracę z SB. Skutkuje to dymisją prezesa rady ministrów, a kandydatem do objęcia tego ważnego stanowiska zostaje nikomu nieznany profesor ekonomii - Konstanty Turski. 

Serial jest obsadzony rewelacyjnie jak na polskie warunki i właściwie dla samych aktorów można na chwilę zerknąć. Janusz Gajos, Andrzej Seweryn, Krzysztof Stroiński, Katarzyna Herman czy Marek Frąckowiak oraz wielu innych pojawiających się w epizodycznych rolach. Całość zawiera się w 14 odcinkach, co uważam jest świetnym rozwiązaniem z tego względu, że historia nie jest rozwleczona, a scenariusz nie jest ciągnięty jak guma do żucia. Oczywiście, nie zamierzam zdradzać szczegółów fabuły, ale w każdym odcinku dzieje się sporo, przez co kolejne epizody mają odpowiednie tempo. Serial ma swoje wady, ale głównie wynikają one z faktu, że właściwie przecierał on szlaki pozostałym, zatem można przymknąć oko na ewentualne niedociągnięcia. Dla zainteresowanych polecam, nie jest to zły serial.

Z ręką na sercu przyznam się, że w styczniu kompletnie o tym nie myślałem, ale teraz nie daje mi to spokoju. Wróciła do mnie tęsknota za wiosną i mam nadzieję, że pierwsza pora roku nie będzie czekać aż do końca marca tylko się pośpieszy. Zwłaszcza że słońce już coraz mocniej przeziera przez chmury, także to chyba dobry znak! :)

wtorek, 5 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XV

Zaglądając w statystyki okazuje się, że tam, gdzie wspominam o polskiej kadrze, z reguły jest najmniej wyświetleń. Spokojnie, to już ostatni raz - nasi zawodnicy się o to bardzo postarali. Mimo wygranej z Japonią, po bramce Jana Bednarka, ten mecz był jednym z najsłabszych na całym turnieju. Już nie mówiąc o jednej z największych kompromitacji trwającej od 80 minuty i tzw. niskim pressingu, o którym w oparach żenady wspominała cała Polska.. Zastanawiałem się, czy czegoś nie dodawać o tym, co się działo później, ale nie ma co do tego wracać. W pozostałych spotkaniach Kolumbia zwyciężyła Senegal 1-0, podobnie jak Belgia Anglię, a Tunezja pokonała Panamę 2-1. Tym samym zakończyły się rozgrywki grupowe, a mundial wszedł w fazę pucharową, w której przegrany z rywalizacji pakował się do domu.

Tak jakoś jestem skonstruowany, że lubię od czasu do czasu poczytać coś, co całkowicie zmieni moją perspektywę patrzenia na życie, którym trudno delektować się w codziennym zabieganiu i wypełnianiu swoich obowiązków. Inaczej rzecz ujmując, żeby być dobrze zrozumianym przez wszystkich, zdarza mi się dobierać książki pozwalające mi na opuszczenie strefy swojego komfortu. Nie wynika to z moich masochistycznych skłonności (przynajmniej mam nadzieję, ale to by trzeba zapytać lekarza) tylko z chęci docenienia tego, co na co dzień umyka, a z drugiej strony jest fundamentalnym do przeżycia kolejnych godzin. Niedawno skończyłem "Dobro jako choroba zakaźna" autorstwa siostry Małgorzaty Chmielewskiej. Ufam, że tej zakonnicy nie trzeba nikomu przedstawiać, niestety nie miałem okazji jej poznać, choć bardzo prawdopodobnym jest, że minęliśmy się przy okazji różnego rodzaju charytatywnych działaniach. Mówi się o niej z uśmiechem, że "jest długo, długo nic, potem coraz mniej światła, nagle pojawia się Matka Teresa z Kalkuty, a za nią jest brak wody, pustka i ściana. A za ścianą siedzi s. Chmielewska. Fascynujący jest sposób opisywania ogromu pomocy jaki ta osoba duchowna niesie - wydaje się to tak naturalne, że odnosi się wrażenie, jakby to leżało w jej codziennych obowiązkach. Jej niesamowita wręcz harówka i bohaterstwo każdego dnia sprawia, że wiele rodzin ma wodę, coś do jedzenia, światło czy wreszcie dach na głową. Ma wspaniałych, oddanych wolontariuszy - pracowników, których przez lata sobie wychowała, aczkolwiek jej dzieło jest niesamowite. Mądra, odważna kobieta z temperamentem, nie bojąca się mówić, co myśli. Mam nadzieję, że jej ciężka praca będzie kontynuowana na taka samą skalę jak dotychczas.

Jest też druga strona medalu. Sytuacja niepełnosprawnych, ciężko chorych, bezdomnych, biednych  czy uzależnionych od różnego rodzaju używek ludzi często jest absolutnie nie do ogarnięcia. Najprościej wydać wyrok, że sami sobie zasłużyli, a okazuje się, że nierzadko sami zainteresowani niewiele mieli do powiedzenia. Zdaje sobie sprawę, że jak ktoś popełni przestępstwo, to czeka go kara, ale nie jestem w stanie zrozumieć biurokratycznych działań, a przede wszystkim różnego rodzaju kontroli tak naprawdę jedynych miejsc, gdzie pokrzywdzeni przez los mogą przebywać. To nie są inspekcje mające na celu poprawę warunków, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Nie rozumiem, jak można najpierw umyć ręce od pomocy, która leży w obowiązkach danej jednostki tzw. pomocy społecznej, a potem przyjechać do wspólnoty, która de facto wyręcza z roboty i jeszcze szukać dziury w całym, odbierając tym ludziom godność, a nierzadko też życie poprzez swoje decyzje. Już nie mówiąc o urzędnikach wyższych szczebli, dla których umierający jest tylko cyfrą w statystyce. Za to potem wyjdzie jeden z drugim do kamery i powie, że pomimo zarobków rzędu 10.000zł jemu nie starcza do pierwszego. Co gorsza, ja tego nie wymyśliłem, naprawdę był taki przypadek parę miesięcy temu.

Ta książka jest o ludziach wykolejonych, pozostawionych samym sobie, bez żadnej nadziei. Na szczęście jest siostra Małgorzata ze swoim sztabem ludzi, niosąca światło i miłość do każdego z nich. Zakonnica mająca swoje zasady, nie bojąca się wejść tam, gdzie inni boją się zadzwonić, a przede wszystkim powołana przez Boga do tego, by tym, o których zapomniano dać parę chwil radości, a może szansę na nowe życie, jeśli tylko tego zapragną.

Bądźmy jak Siostra i zarażajmy dobrem wokół siebie!



poniedziałek, 4 lutego 2019

Rurka z Krem(l)em - XIV

Właśnie naszła mnie taka myśl, że dzisiejszy wpis będzie o zaskoczeniach. Na początek wrócimy do rosyjskich wydarzeń. Jestem prawie przekonany, że tego przed turniejem nie przewidział absolutnie nikt. Jakiż to był szok, kiedy okazało się, iż do domu pakują się wtedy jeszcze aktualni Mistrzowie Świata - Niemcy, których w ostatnim meczu zwyciężyła Korea Południowa (!) 2-0. Nasi zachodni sąsiedzi po raz pierwszy w historii przegrali dwa spotkania w grupie! Jednocześnie z wiadomych względów w Polsce zapanowała euforia. Z jednej strony można by napisać, że skończyliśmy tak jak obrońcy trofeum, z drugiej są dwie zasadnicze różnice. Po pierwsze, zawsze należy zadać pytanie w jakim stylu odpadały te dwie drużyny i to porównanie, delikatnie mówiąc, nie jest dla nas korzystne. Co ważniejsze, zawsze w takiej sytuacji nasuwa się dylemat, co dalej? Z tego co pamiętam, kilka dni po tym sportowym dramacie, niemiecki trener na kilkugodzinnej konferencji przedstawiał bardzo wnikliwy raport z tego turnieju, przy okazji nie omijając niewygodnych tematów. Ten dokument odbił się dosyć głośnym echem w europejskich mediach. Myślę, że taki rozrachunek był bardzo potrzebny w perspektywie dalszej pracy z kadrą, zaś u nas dowiedzieliśmy się jedynie, że zespół narodowy pracował zarówno w ofensywie jak i defensywie.. W pozostałych meczach Szwecja rozprawiła się z Meksykiem 3-0, Brazylia z Serbią 2-0, a Szwajcaria zremisowała z Kostaryką 2-2.

Wczoraj oglądałem film pt.: "Juliusz" z 2018 roku w reżyserii Aleksandra Pietrzaka. Swoje palce, a pewnie nawet dłonie maczali w nim rodzimi standuperzy. Nie ukrywam, że wczoraj zaczynałem chorobę więc wyszedłem z założenia, że gorzej już być nie może i włączyłem polską komedię. Głównym bohaterem jest niespełniony, nieszczęśliwy nauczyciel plastyki, któremu co chwilę los rzuca kłody pod nogi, a do tego ledwo wiąże koniec z końcem. Mieszka ze swoim artystycznie uzdolnionym ojcem, alkoholikiem oraz kobieciarzem, mającym za sobą dwa zawały. Nagle pojawia się światełko w tunelu w postaci bardzo sympatycznej pani weterynarz..

Widać pewne podobieństwa między tytułowym Juliuszem, a Adamem Miauczyńskim - bohaterem dzieł Koterskiego. Humor nie jest może najbardziej błyskotliwy, ale skłamałbym, gdybym napisał, że nie uśmiechnąłem się parę razy. Największym paradoksem tego filmu jest to, że najlepsza jego część to zdecydowanie wątek dramatyczny - te wszystkie sceny kręcone na poważnie są siłą tego obrazu, co świadczy o tym, iż to nie jest kolejna głupawa komedia, tylko coś ten obraz chce nam przekazać. Kolejnym atutem jest aktorstwo: w tytułowej roli Wojciech Mecwaldowski znów może pokazać swój potencjał, zwłaszcza że jego filmowym ojcem jest Jan Peszek - doświadczony mistrz jest nadal w formie i aż przyjemnie ten duet się ogląda. Partneruje im pani weterynarz - Anna Smołowik, która nie tylko jest pełna wdzięku, ale świetnie sobie daje radę poprzez nadanie wiarygodności swojej postaci, co się rzadko zdarza w romantycznych wątkach. Przyjaciela Juliusza odgrywa Rafał Rutkowski i co zaskakujące - bywa zabawny! Warto wspomnieć o epizodycznych rolach bardzo popularnych aktorów, którzy traktują swoje pojawienie się na ekranie z dużym dystansem (świetny Maciej Stuhr). 

Scenariusz pisało aż pięć osób, co pewnie wprowadziło lekkie zamieszanie, natomiast twórcy nie boją się bawić konwencją i zaskakiwać widza. Podsumowując, daleko Juliuszowi do najlepszych komedii, aczkolwiek pośród polskich filmów reprezentujących ten gatunek, na pewno zwraca na siebie uwagę i nie jest tak straszliwie przewidywalny. Jeśli macie ochotę spędzić półtorej z lekką formą, która troszkę pobawi oraz wzruszy, myślę że dzieło Aleksandra Pietrzaka nie będzie złym wyborem. Na koniec przyznam się, że kiedy ta produkcja wchodziła do kin, skutecznie odstraszyłem bliskich znajomych od pójścia na nią. Jako zadośćuczynienie wrzucam tego posta; zdaję sobie sprawę, że ciut za późno ale grunt, że nie zapomniałem! :)