Właśnie się zorientowałem, że w samym lutym (przecież to najkrótszy miesiąc!) wrzuciłem więcej postów niż w całym zeszłym roku. Krótko mówiąc, rozpędziłem się i co więcej, mam nadzieję, że smaru wystarczy jeszcze przynajmniej na parę miesięcy.. Ale dość o mnie, przejdźmy do innych spraw, bo na rosyjskim mundialu zapadają już ostatnie rozstrzygnięcia. Cóż to był za emocjonujący półfinał pomiędzy Chorwacją, a Anglią! Rewelacyjnie ten mecz rozpoczęli Synowie Albionu za sprawą kapitalnego uderzenia z rzutu wolnego Trippiera, które dawało im prowadzenie. Chwilę później fantastyczną okazję miał Harry Kane, ale nie udało się jej wykorzystać. Podczas tego turnieju Chorwaci nas nauczyli jednak, że tylko oni potrafią walczyć do ostatnich sekund (zwłaszcza po odpadnięciu Niemców), w związku z czym doprowadzili do wyrównania dzięki ekwilibrystycznemu strzałowi Perisicia, a później w samej końcówce dogrywki dobili swojego rywala bramką Mandžukicia, dającą po raz pierwszy awans do finału mistrzostw świata zespołowi z Półwyspu Bałkańskiego.
Pisałem wczoraj o naszych skoczkach narciarskich - naprawdę ściskałem za nich kciuki, ale niestety na niewiele to się zdało. Zawodnicy Stefana Horngachera zajęli czwarte miejsce i patrząc przez pryzmat całego sezonu tą lokatę trzeba uznać za porażkę. Niemcy faktycznie byli w doskonałej formie, ale myślę, że o srebro czy brąz można było spokojnie powalczyć. Aczkolwiek najbardziej z tego wszystkiego spodobał mi się Kamil Stoch, który na marudzenie jednego z dziennikarzy sugerujące polskie złoto odpowiedział: No jak chcieliście odgrywać główną rolę to trzeba było zapiąć narty i skoczyć nie? Oczywiście przekazał to z uśmiechem, ale jest w tych słowach wiele prawdy. Nasze Orły latają w przestworzach z bagażem marzeń tak wielu Polaków, że czasem ciężko jest wyjść z progu, a co dopiero daleko odlecieć. Gdyby nie ich charakter i temperament ciężko byłoby im się przebić aż tak wysoko. Swoją drogą kto normalny porwałby się na tak niebezpieczną, nieobliczalną i trudną technicznie dyscyplinę? Imponują mi swoją odwagę za każdym razem, kiedy widzę ich na belce, bo gdybym ja tam usiadł, to poprosiłbym jedynie o drugą belkę, żeby mieć co wbić w swój grób. Notabene na skoczni w Innsbrucku, gdzie odbywają się teraz mistrzostwa świata w skokach, podczas lotu widzi się cmentarz - dosyć nieprzyjemnie uczucie, ale w sumie nigdy tego nie sprawdzałem..
Wczoraj zdecydowałem się wejście do krainy, której konsekwentnie unikałem przez prawie dwa lata. Oglądnąłem "Botoks" w reżyserii Patryka Vegi. Myślę, że nie trzeba przedstawiać, ani za bardzo opowiadać, bo większość się z tym dziełem w jakiś sposób spotkała. Muszę przyznać, że to, co zobaczyłem przekroczyło moje oczekiwania. Wiadomo, było że poruszenie tak kontrowersyjnego tematu odbije się dosyć głośnym echem w mediach. Najsmutniejsze jest jednak to, że ten film jest przerażająco słaby z kilku powodów:
1) W żadnym miejscu na świecie nie jest tak, że każdy reprezentant danego zawodu jest podłą gnidą, nędzną kreaturą łasą na łapówki, dziwkarzem czy mordercą.
2) Można się inspirować prawdziwymi wydarzeniami, ale wypadałoby czasem ubrać to w ramy jadalnej, trzymającej się logiki całości. A nie od dziś wiemy, że p. Patryk zna prawdę o każdej profesji na świecie.
3) Epatowanie wulgarnością oraz brutalnością przekazu poprzez jego dosłowność nie stanowi o sile dzieła, zwłaszcza jeśli nic głębszego za tymi scenami nie stoi.
4) Brakuje tutaj scenariusza tak przydatnego przy kręceniu. Ten film to jest totalny misz-masz, mieszanka, z której niewiele rzeczy wynika, zwłaszcza przez humor rodem z gimnazjum. Zdarza mi się oglądać głupawe komedie, ale w nich głównym motywem nie jest cały czas pojawiająca się w tle aborcja, oraz waginoplastyka czy zmiana płci. Nie rozumiem, jak można tak jednowymiarowo podejść do tematu.
Botoks miał szokować i rzeczywiście tak jest. Szkoda tylko, że szokuje "jakością", a raczej jej brakiem, brutalizacją obrazów - nie w imię prowokacji artystycznej, a w celu dostarczenia rozrywki - no właśnie, komu? Wszystko tam jest krzykliwe, najgorsze, patologiczne i wzbudzające momentalnie odrazę. Akurat tak mi się życie potoczyło, że dosyć często spotykałem przeróżnych lekarzy. Byli wśród nich świetni fachowcy, ale znalazły się też konowały, pytające na poważnie swoich studentów czy na zdjęciu rentgenowskim jest prawa czy lewa noga. Aczkolwiek na jednostki sportretowane przez pana Vegę trudno byłoby się natknąć w przeciętnym polskim szpitalu i to chyba jedyny pozytyw z "Botoksu".
P.S. Mały plusik mogę też postawić przy Katarzynie Warnke - przy dobrym scenarzyście ta rola mogłaby być co najmniej bardzo dobra.